Drzwi otworzyły
się powoli z cichym skrzypieniem. W pomieszczeniu panował półmrok. Tylko dzięki
światłu świec i płomieniom z kominka było cokolwiek widać. Mnóstwo półek z
książkami, wygodna kanapa, kilak kufrów. Nic nadzwyczajnego. Książę wszedł do
środka. I spojrzał w prawo. Zamarł. Nie mógł uwierzyć oczom. Patrzył zszokowany
na postać leżącą na wielkim łóżku. Kobieta spokojnie patrzyła w bok na widok za
oknem. Półmrok sprawiał, że między jej bladą skórą i czarnymi włosami panował
jeszcze większy kontrast. Powoli przeniosła swój wzrok na przybysza. Oczy jej
się zaszkliły a usta wygięły w smutnym uśmiechu.
- Castiel. To
naprawdę ty? – spytała z nadzieją w głosie. – Nie… - przedłużyła – pewnie znowu
mam gorączkę. – stwierdziła ze smutkiem. Po jej policzkach spłynęły łzy.
- To ja mamo. –
Podszedł do niej szybko i usiadł obok na łóżku. – To naprawdę ja. – dotknął
dłonią jej policzka i otarł łzę. Rzeczywiście była rozpalona. Przytuliła twarz
do jego ręki. Nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Jego matka żyła. Była tutaj
koło niego. Objął ją ramionami i oparł głowę o jej ramię. Płakał. Po części ze
szczęścia, że żyje, że może ją zobaczyć, a po części przez to, w jakim jest
stanie.
- Ale co ty
tutaj robisz? Powinieneś być z Anną. Czy ona… Czy nic wam się nie stało?
- Nie. To
znaczy. Chyba nie. Rozdzieliliśmy się. Ale teraz to nie jest ważne. Co się
stało z tobą? Jak się tu znalazłaś?
- Twój ojciec
mnie ocalił. – powiedziała delikatnie się uśmiechając. – Konałam, gdy po mnie
przybył. Zabawne. Na początku myślałam, że to śmierć. Czarny płaszcz do ziemi
zakrywał wszystko. Twarz zasłaniał kaptur. Zabrał mnie stamtąd tak szybko, że
nikt się nie zorientował. – Cały czas się uśmiechała. – Oh. Castiel. Tak się cieszę,
że to przeżyłeś. Bardzo się martwiłam. Błagałam Aeternusa by zgodził się abym
mogła cię zobaczyć. Pozwolił mi jakiś czas temu… - nie dokończyła. Przerwał jej
kaszel. Zasłoniła usta ręką.
- Mamo! Co ci
jest? – Castiel patrzył na nią zaniepokojony trzymając ją za ramiona.
- Ostrzegał mnie,
że tak będzie. Mówił, że jestem za słaba. Ale ja musiałam cię zobaczyć.
Musiałam wiedzieć, że żyjesz i że masz się dobrze. – mówiła kobieta. Łzy znów
spływały jej po policzkach.
- Ale dalej nie rozumiem,
dlaczego jesteś w takim stanie.
- Nie jestem do
końca żywa. Ale też nie umarłam. Jestem zawieszona między tymi dwoma stanami.
Zostałam w połowie wyrwana śmierci dzięki krwi twojego ojca. Niestety Aeternus
nie ma pełnej siły, więc nie może całkowicie mnie uzdrowić. Sam jest w podobnym
stanie, co ja. Pewnie gdyby był człowiekiem byłoby z nim nawet gorzej niż ze
mną. Ten smok jest istotą nieśmiertelną a jednak umiera. Z każdym rokiem jest
coraz słabszy. Bez serca w końcu zginie. Nie wiem czy ojciec mówił ci o tym.
- Tak wiem o
sercu. I o tym, że jest smokiem.
- Oh. Zdaję
sobie sprawę z tego, że wiesz, kim jest. Widziałam waszą walkę. Jak na tak
młodego smoka jesteś naprawdę potężny.
- Ojciec twierdzi,
co innego.
- Nie przejmuj
się tym. Po prostu wiele od ciebie wymaga. Pokłada w tobie nadzieje.
- Nadzieje?
- Tak. Ty masz
swoje serce. Jesteś takim samy smokiem jak on. I tylko ty będziesz w stanie nam
pomóc kochanie. – pogładziła go po policzku. Książę zrobił zmieszaną minę. Nie
chciał pomagać ojcu. Wiedział, jakie będą tego konsekwencje mimo to kochał
matkę i nie mógł pozwolić na to by cierpiała.
Tymczasem u
podnóża góry w niewielkiej wiosce zatrzymała się trójka przybyszów. Anna weszła
do tawerny. Jej wzrok był lodowaty a postura napięta. Wywarła na wszystkich
takie wrażenie, że aż nikt nie śmiał pisnąć choćby słowa. Podeszła do baru i
powiedziała donośnym głosem do wszystkich obecnych.
- Czy ostatnio
ktokolwiek widział przelatującą nad waszą wioską bestię?! – Ludzie nie
wiedzieli jak zareagować. Większość z nich myślała, że stojąca przed nimi
kobieta zwariowała. Nagle z rogu karczmy dobiegł ich głos starca.
- Ja. –
Mężczyzna wyglądał na zmęczonego życiem i na takiego, który to już wiele w
życiu widział. – Jesteś jakimś łowcą, co? – zwrócił się do niej z lekkim
uśmiechem. – Radzę ci iść w góry. Tam się bestia czai. O ile nie dorwały jej te
krwiożercze krasnoludy. Podobno ich król pożera ludzi. Może i z bestią sobie
poradził. – skończył mówić i zapalił swą fajkę.
- Krasnoludy? –
zainteresowała się rudowłosa kobieta.
- Panienka
raczej nie pochodzi z tych stron, co? Nie szkodzi. Krasnoludy to tacy ludzie
gór… - nie zdążył dokończyć gdyż Anna mu przerwała.
- Wiem, kto to
krasnoludy. Nie przypominam sobie jednak by kiedykolwiek jadły ludzi.
- Ależ skąd.
Krasnoludy ich nie jedzą. Robi to ich król. A raczej bestia, którą za króla
uważają.
- Skąd to wiesz?
- Raz na jakiś
czas ktoś znika. Najczęściej jest to młoda kobieta. Dziewica. Dziwne prawda?
Ale mówią, że tylko krew czystej może go nasycić. Makabryczna sprawa.
- I nic z tym
nie robicie?
- My? Jesteśmy
prostym ludem. Gdzie nam porywać się na krasnoludów. Nie. To za wiele dla nas.
- Rozumiem. Jak
można się tam dostać?
- Jack was
zaprowadzi. Tylko on jest na tyle… emmm… - tu urwał szukając odpowiedniego
słowa. – nietypowy… by zapuszczać się tak daleko na ich tereny. – skończył mówić,
po czym wstał powoli i poszedł na lekko chyboczących się nóżkach podpierając
się laską prosto w stronę wyjścia. Anna poszła za nim. Dom starca był całkiem
blisko. Mała, stara chatka.
- Jack! Mamy
gości! – krzyknął starzec będąc jeszcze w progu drzwi wejściowych. Z sąsiedniej
izby wyszedł młody chłopak o niezwykle bladej skórze, bladoróżowych ustach, czarnych
włosach do ramion związanych w kitkę oraz czarnych oczach. A właśnie czerń tych
oczu była niezwykła. Annę przeszedł dreszcz na ich widok. Przypominały otchłań.
- Witam. –
powiedział beztrosko. Chłopak mógł mieć na oko z siedemnaście wiosen. Szczupły,
nie za wysoki. Ubrany w poplamiony fartuch. Dopiero, gdy kobieta zmierzyła go
wzrokiem zrozumiała gdzie jest. Pełno ziół i buteleczek z proszkami i płynami
walało się po całej chałupce. Wyglądało na to, że starzec jest znachorem a
młodzieniec jego uczniem.
- Zaprowadzisz
tą miłą kobietę oraz jej towarzyszy na górę krasnoludów. Szukają tego stwora,
co go jakiś czas temu widzieliśmy zbierając zioła. Pamiętasz jeszcze?
- Oczywiście
mistrzu. Cokolwiek to było pewnie jest gdzieś na tej górze. Ciekawe czy ta
kobieta jeszcze żyje…
- Kobieta? –
spytała z przejęciem Anna. Wiedziała, że prawdopodobnie to Leila.
- Tak. Niósł ją
w łapach. – powiedział bez emocji.
- Wzrok ma
sokoli. – zachwalał ucznia starzec.
- Prowadź.
Natychmiast. – powiedziała stanowczo rudowłosa. Chłopak skinął głową i wyszedł
z chatki. Przed nią na Annę czekali Zander i Armin.
- To on nas ma
tam zaprowadzić? – spytał z niepokojem blondyn. Według niego chłopak nie
wyglądał za dobrze. Cienie pod jego oczami mocno go zmartwiły. Zander natomiast
przyglądał się chłopakowi uważnie bez słowa. Jego przenikliwe oczy przyciągnęły
uwagę młodzieńca. Stali tak chwilę patrząc na siebie nawzajem.
- Tak. To Jack.
– powiedziała rudowłosa. - A wy, co? – spytała patrząc to raz na Zandera i
młodzieńca.
- Wybacz. Nigdy
wcześniej nie widziałem elfa. Zawsze mi mówili, że to niezwykle piękne istoty.
A ty… cóż.. wyglądasz… niepokojąco… - ostatnie słowa chłopak wykrztusił z
trudem. Widać było, że czół się niepewnie w towarzystwie Zandera.
- Jestem
mrocznym elfem. To naturalne, że wyglądam… odmiennie.
- Ale te oczy,
pazury i… czy ty masz kły?
- Owszem. Nie
żywię się roślinami jak moi kuzyni. Potrzebuję ich.
- To, czym się
żywisz? – powiedział z lekkim niepokojem.
- Mięsem.
- To tak jak my.
– powiedział z lekkim uśmiechem młodzieniec. W odpowiedzi elf zbliżył się do
niego i pochylając się powiedział mu szeptem prawie do ucha.
- Ty jesteś tym
mięsem. – po ciele chłopaka przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
- Dobra dość
tego! Zander nie strasz go, bo nam tu młody wykituje. – odezwała się Anna
poirytowana całą sytuacją. Jednak Jack nie wyglądał na przerażonego.
- Wilk pośród
owiec? Niezwykłe. - Powiedział z delikatnym uśmiechem.
- Mam wrażenie,
że ty akurat coś o tym wiesz. – powiedział elf prostując się i zostawił na
chwilę chłopaka w osłupieniu. Podszedł do Armina klepną go w plecy, po czym
powiedział.
- Wszystko w
porządku? – Armin zadygotał i trzęsącym się głosem powiedział.
- T.. Tak… -
nerwowy uśmiech nie mógł zejść mu z twarzy. Wyglądało na to, że na niego
podziałało to o wiele bardziej niż na młodzieńca. Anna tylko westchnęła nie do
końca rozumiejąc, co zaszło i zwróciła się do ich nowego przewodnika.
- No. Nie traćmy
czasu. Prowadź. – chłopak skinął głową i poszedł w stronę krętej dróżki. Droga
ta wchodziła prosto do lasu obrastającego podnóża gór. Szedł bez słowa nie
oglądając się za siebie, lecz po chwili nie miał wyboru. Młoda dziewczyna
dosłownie wpadła na niego biegnąc.
- Jack! –
krzyknęła zapłakana. – Znowu go widziałam. On znowu zabił. Ja.. ja już nie
chcę.. nie dam rady dłużej.. – chłopak tulił ją w ramionach i gładził
uspokajająco po głowie.
- Wszystko w
porządku kochanie? Nic ci się nie stało?
- Mi nie.. ale..
ale on… on zabił Dianę. Prawie, że na moich oczach. Uciekłam. Schowałam się.
Nie wiedziałam, co mam zrobić.
- Nienawidziłaś
jej prawda?
- Co to ma
wspólnego?
- To chyba
dobrze że nie żyje. Już więcej cię nie skrzywdzi.
- Jack! Nie
chodzi o nią. Chodzi o tego mordercę. On znowu to zrobił. I znów nikt mi nie
wierzy. Jak tak dalej pójdzie zaczną myśleć że to ja! Proszę Jack! Ucieknijmy z
tego miejsca! Ja już nie daje rady! – dziewczyna płakała tuląc się w jego
ramiona. Chłopak spojrzał na Annę.
- Może iść na
razie z nami? Nie chcę by była sama.
- Dobrze ale ty
za nią odpowiadasz. – stwierdziła. Zander uśmiechnął się prawie niezauważalnie.
Jednak Jack to wychwycił. Chłopak zacisnął szczękę. Szli dalej a dziewczyna
próbowała się uspokoić. Dalej miała zapłakane oczy ale mimo to spojrzała na
towarzyszy swojego wybranka.
- Witam.
Przepraszam, że się nie przedstawiłam. Jestem Lisa.
- Witaj. Jestem
Anna – powiedziała rudowłosa miłym tonem. – a to Zander i Armin – wskazała po
kolei na towarzyszy. – miło mi cię poznać. – dziewczyna w odpowiedzi
uśmiechnęła się delikatnie.
- Więc w waszym
miasteczku jest morderca? Nie dziwię się że chcesz uciec. – powiedział bez
zastanowienia Armin. Dziewczyna złapała mocniej ramię młodzieńca.
- Bardzo się
boje że będę następna. Giną wszyscy wokół mnie. – Powiedziała drżącym głosem.
Jej chłopak nagle przystaną. Wszyscy zrobili to sami.
- Chyba mamy
mały problem.. – Przed nimi zza drzew wyłoniło się kilka wilków. Konie idące
zaraz za nimi zaczęły rżeć z widocznym strachem. Anna już chciała chwycić za
miecz lecz Zander ją powstrzymał.
- Nie poradzisz
sobie z nimi? – spytał elf jadowitym tonem. Chłopak nawet nie drgnął mimo
wpatrujących się w niego z niemym pytaniem oczu dziewczyny. Rudowłosa kobieta
czuła się zbita z tropu. Nie rozumiała o co chodzi elfowi. Wilki zaczęły się do
nich zbliżać. Armin patrzył na wszystkich po kolei po czym powiedział szeptem
do dziewczyny.
- Lepiej schowaj
się za nami. – z widoczną niechęcią dziewczyna odsunęła się od swego wybranka i
wycofując się powoli schowała za blondynem. Nikt nie widział uśmiechu który
wpełzł na usta młodzieńca.
- Tak.. chyba
powinienem zrobić to sam. – powiedział po czym zaczął iść w stronę zwierząt. Te
z początku warczały lecz po chwili zaczęły węszyć i widocznie rozpoznając jego
zapach zaczęły uciekać.
- Dziwne. –
stwierdziła rudowłosa. Jack stanął w miejscu. Nikt nie widział jego
psychopatycznego uśmiechu. Nikt oprócz wilków które teraz uciekały w popłochu.
- Możemy iść
dalej. – oznajmił Zander.
- Pośpieszmy
się. – Anna nerwowo patrzyła na niebo. Słońce chyliło się ku zachodowi. Ruszyli
dalej. Zapadał zmrok. Słychać było niepokojące dźwięki. Każdy szmer w krzakach
czy odgłos łamanych gałęzi stawiał ich na baczność. Wszystkich oprócz Zandera i
młodzieńca. Ci wyglądali tak swobodnie jakby poruszali się po własnym domu.
Drzewa rzucały złowrogi cień. Lisa pisnęła widząc coś białego między drzewami.
- Coś się stało?
– spytał Armin za którym chowała się jak za tarczą. Spojrzał w stronę w którą
patrzyła. – Emmm.. ludzie… tam ktoś… wisi. – Zander i Anna spojrzeli na niego
ze zdziwieniem, a Jack tylko się zatrzymał.
- Taaak.. to ta
zaginiona dziewczyna. Sam się nią nie zajmę a nikt z wioski nie zapuściłby się
dobrowolnie tak daleko. – wyjaśnił młodzieniec.
- Wiedziałeś że
tu jest i nic mi nie mówiłeś? – zapiszczała Lisa. – Przecież zaginęła dwa
tygodnie temu!
- Po co miałem
cię dodatkowo straszyć? To bardzo dziwna sprawa. – wypowiadał słowa bez emocji
w głosie. – Ktoś ją ogłuszył i powiesił za ręce. Nie miała możliwości
wydostania się. Pewnie jej ciało tam jeszcze wisi tylko dlatego że jest za
wysoko by dosięgnęły ją wilki.
- Ktoś musiał
być dobry w wspinaczce po drzewach.. lina jest zawieszona tak wysoko.. – stwierdził Zander.
- Moglibyśmy o
tym nie gadać tylko pójść dalej? Nie mamy czasu na trupy. Musimy odnaleźć
Castiela. – Anna była już wyraźnie podenerwowana. Rozglądała się nerwowo.
- I Leilę… -
dodał Armin. Ruszyli dalej. Po chwili musieli zacząć wspinać się pod górę. W
pewnych momentach droga stawała się naprawdę stroma. Wyglądało na to że Jack
mimo drobnej postury dość łatwo radził sobie z wszelkimi trudnościami. Pomagał
Lisie która co chwilę potykała się o wystające gałęzie lub zsuwała z bardziej
stromych części ścieżki. Zaczęło padać. Ścieżka zaczęła przypominać błotnistą
papkę. Co jakiś czas słychać było pioruny. Armin widział jak przemoczona Lisa
zaczęła się trząść z zimna. Wyciągnął koc z torby przymocowanej do konia i
okrył ją.
- Musi starczyć.
– powiedział i uśmiechnął się życzliwie. Zander, Anna i Armin mieli na sobie
płaszcze z kapturem które dobrze chroniły ich przed ulewą. Mężczyzna zwrócił swoją
uwagę również na jej wybranka ale ten wyglądał jakby pogoda nie sprawiała mu
żadnego problemu. Był cały przemoczony ale mimo to szedł dalej niewzruszony. Przed
nimi widać było wyjście z lasu oraz małą polanę. Gdy do niej doszli Jack
odezwał się.
- Teraz
wystarczy że pójdziecie tą skalną ścieżką. Zaprowadzi was prosto do wrót tej
całej twierdzy krasnoludów.
- Twierdzy? –
spytał Armin. Wyglądał na zdziwionego. Jak można wybudować twierdzę na zboczu
góry? Nie mógł sobie tego wyobrazić.
- Tak najłatwiej
to nazwać. Po drugiej stronie skalnego muru zbudowały swoją wioskę. Widać ją
tylko jeśli wyjdzie się naprawdę wysoko. Ale to dość niebezpieczne więc odradzam.
- Z jakiego
powodu jest to takie niebezpieczne? – dopytywał blondyn.
- Trolle. Lubią
jaskinie. W tych górach jest ich pełno.
- Dobrze
wiedzieć. – powiedział z nutą niechęci w głosie.
- Chcę iść z
nimi. – powiedziała nagle Lisa.
- Co? Dlaczego?
– zdziwił się Jack. Patrzył na nią z niedowierzaniem. Dziewczyna wyglądała na
śmiertelnie poważną.
- Wolę zginąć z
rąk krasnoludów niż w jakiejś zapyziałej dziurze.
- Skarbie. Nic
ci nie grozi…
- Nic?! –
przerwała mu. – codziennie widzę jak ktoś ginie. Codziennie każdy udaje że to
wypadek. Myślą że oszalałam. – mówiła drżącym głosem i ze łzami w oczach lecz
wciąż poważna. - Mam tego dość! Nie będę czekać na śmierć! – wykrzyczała i
pobiegła w stronę skalnej ścieżki. Mijając zaskoczonego młodzieńca. Odwrócił się
patrząc za nią po czym zwrócił się do reszty.
- Obiecuję że
nie będzie wam przeszkadzać. – i pobiegł za nią. – Hej! Lisa! Czekaj! To
niebezpieczne!
- No świetnie. –
podsumował Armin.
- Jeszcze tylko
balast był nam potrzebny. – syknęła sarkastycznie Anna. Widać że kobieta miała
już dość. Wsiadła na konia. – Ruszamy. – powiedziała stanowczo a jej towarzysze
wsiedli na swoje konie. Jechała jako pierwsza. Gdy mijała już ich
dotychczasowego przewodnika wystawiła rękę i złapała Lisę w pasie. Posadziła ją
na swoim koniu i jechała dalej nie oglądając się za siebie. Wiedziała że Zander
złapie młodzieńca co też się stało. Elf spodziewał się, że kobieta weźmie ich
ze sobą. Wbrew pozorom miała miękkie serce choć sam pomysł zabrania ich prosto
do potencjalnego wroga nie było rozsądne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz