wtorek, 26 maja 2015

"Tenebris: Powrót Smoków" cz.20 Zapowiedź zmian.



Drzwi otworzyły się powoli z cichym skrzypieniem. W pomieszczeniu panował półmrok. Tylko dzięki światłu świec i płomieniom z kominka było cokolwiek widać. Mnóstwo półek z książkami, wygodna kanapa, kilak kufrów. Nic nadzwyczajnego. Książę wszedł do środka. I spojrzał w prawo. Zamarł. Nie mógł uwierzyć oczom. Patrzył zszokowany na postać leżącą na wielkim łóżku. Kobieta spokojnie patrzyła w bok na widok za oknem. Półmrok sprawiał, że między jej bladą skórą i czarnymi włosami panował jeszcze większy kontrast. Powoli przeniosła swój wzrok na przybysza. Oczy jej się zaszkliły a usta wygięły w smutnym uśmiechu.
- Castiel. To naprawdę ty? – spytała z nadzieją w głosie. – Nie… - przedłużyła – pewnie znowu mam gorączkę. – stwierdziła ze smutkiem. Po jej policzkach spłynęły łzy.
- To ja mamo. – Podszedł do niej szybko i usiadł obok na łóżku. – To naprawdę ja. – dotknął dłonią jej policzka i otarł łzę. Rzeczywiście była rozpalona. Przytuliła twarz do jego ręki. Nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Jego matka żyła. Była tutaj koło niego. Objął ją ramionami i oparł głowę o jej ramię. Płakał. Po części ze szczęścia, że żyje, że może ją zobaczyć, a po części przez to, w jakim jest stanie.
- Ale co ty tutaj robisz? Powinieneś być z Anną. Czy ona… Czy nic wam się nie stało?
- Nie. To znaczy. Chyba nie. Rozdzieliliśmy się. Ale teraz to nie jest ważne. Co się stało z tobą? Jak się tu znalazłaś?
- Twój ojciec mnie ocalił. – powiedziała delikatnie się uśmiechając. – Konałam, gdy po mnie przybył. Zabawne. Na początku myślałam, że to śmierć. Czarny płaszcz do ziemi zakrywał wszystko. Twarz zasłaniał kaptur. Zabrał mnie stamtąd tak szybko, że nikt się nie zorientował. – Cały czas się uśmiechała. – Oh. Castiel. Tak się cieszę, że to przeżyłeś. Bardzo się martwiłam. Błagałam Aeternusa by zgodził się abym mogła cię zobaczyć. Pozwolił mi jakiś czas temu… - nie dokończyła. Przerwał jej kaszel. Zasłoniła usta ręką.
- Mamo! Co ci jest? – Castiel patrzył na nią zaniepokojony trzymając ją za ramiona.
- Ostrzegał mnie, że tak będzie. Mówił, że jestem za słaba. Ale ja musiałam cię zobaczyć. Musiałam wiedzieć, że żyjesz i że masz się dobrze. – mówiła kobieta. Łzy znów spływały jej po policzkach.
- Ale dalej nie rozumiem, dlaczego jesteś w takim stanie.
- Nie jestem do końca żywa. Ale też nie umarłam. Jestem zawieszona między tymi dwoma stanami. Zostałam w połowie wyrwana śmierci dzięki krwi twojego ojca. Niestety Aeternus nie ma pełnej siły, więc nie może całkowicie mnie uzdrowić. Sam jest w podobnym stanie, co ja. Pewnie gdyby był człowiekiem byłoby z nim nawet gorzej niż ze mną. Ten smok jest istotą nieśmiertelną a jednak umiera. Z każdym rokiem jest coraz słabszy. Bez serca w końcu zginie. Nie wiem czy ojciec mówił ci o tym.
- Tak wiem o sercu. I o tym, że jest smokiem.
- Oh. Zdaję sobie sprawę z tego, że wiesz, kim jest. Widziałam waszą walkę. Jak na tak młodego smoka jesteś naprawdę potężny.
- Ojciec twierdzi, co innego.
- Nie przejmuj się tym. Po prostu wiele od ciebie wymaga. Pokłada w tobie nadzieje.
- Nadzieje?
- Tak. Ty masz swoje serce. Jesteś takim samy smokiem jak on. I tylko ty będziesz w stanie nam pomóc kochanie. – pogładziła go po policzku. Książę zrobił zmieszaną minę. Nie chciał pomagać ojcu. Wiedział, jakie będą tego konsekwencje mimo to kochał matkę i nie mógł pozwolić na to by cierpiała.

Tymczasem u podnóża góry w niewielkiej wiosce zatrzymała się trójka przybyszów. Anna weszła do tawerny. Jej wzrok był lodowaty a postura napięta. Wywarła na wszystkich takie wrażenie, że aż nikt nie śmiał pisnąć choćby słowa. Podeszła do baru i powiedziała donośnym głosem do wszystkich obecnych.
- Czy ostatnio ktokolwiek widział przelatującą nad waszą wioską bestię?! – Ludzie nie wiedzieli jak zareagować. Większość z nich myślała, że stojąca przed nimi kobieta zwariowała. Nagle z rogu karczmy dobiegł ich głos starca.
- Ja. – Mężczyzna wyglądał na zmęczonego życiem i na takiego, który to już wiele w życiu widział. – Jesteś jakimś łowcą, co? – zwrócił się do niej z lekkim uśmiechem. – Radzę ci iść w góry. Tam się bestia czai. O ile nie dorwały jej te krwiożercze krasnoludy. Podobno ich król pożera ludzi. Może i z bestią sobie poradził. – skończył mówić i zapalił swą fajkę.
- Krasnoludy? – zainteresowała się rudowłosa kobieta.
- Panienka raczej nie pochodzi z tych stron, co? Nie szkodzi. Krasnoludy to tacy ludzie gór… - nie zdążył dokończyć gdyż Anna mu przerwała.
- Wiem, kto to krasnoludy. Nie przypominam sobie jednak by kiedykolwiek jadły ludzi.
- Ależ skąd. Krasnoludy ich nie jedzą. Robi to ich król. A raczej bestia, którą za króla uważają.
- Skąd to wiesz?
- Raz na jakiś czas ktoś znika. Najczęściej jest to młoda kobieta. Dziewica. Dziwne prawda? Ale mówią, że tylko krew czystej może go nasycić. Makabryczna sprawa.
- I nic z tym nie robicie?
- My? Jesteśmy prostym ludem. Gdzie nam porywać się na krasnoludów. Nie. To za wiele dla nas.
- Rozumiem. Jak można się tam dostać?
- Jack was zaprowadzi. Tylko on jest na tyle… emmm… - tu urwał szukając odpowiedniego słowa. – nietypowy… by zapuszczać się tak daleko na ich tereny. – skończył mówić, po czym wstał powoli i poszedł na lekko chyboczących się nóżkach podpierając się laską prosto w stronę wyjścia. Anna poszła za nim. Dom starca był całkiem blisko. Mała, stara chatka.
- Jack! Mamy gości! – krzyknął starzec będąc jeszcze w progu drzwi wejściowych. Z sąsiedniej izby wyszedł młody chłopak o niezwykle bladej skórze, bladoróżowych ustach, czarnych włosach do ramion związanych w kitkę oraz czarnych oczach. A właśnie czerń tych oczu była niezwykła. Annę przeszedł dreszcz na ich widok. Przypominały otchłań.
- Witam. – powiedział beztrosko. Chłopak mógł mieć na oko z siedemnaście wiosen. Szczupły, nie za wysoki. Ubrany w poplamiony fartuch. Dopiero, gdy kobieta zmierzyła go wzrokiem zrozumiała gdzie jest. Pełno ziół i buteleczek z proszkami i płynami walało się po całej chałupce. Wyglądało na to, że starzec jest znachorem a młodzieniec jego uczniem.
- Zaprowadzisz tą miłą kobietę oraz jej towarzyszy na górę krasnoludów. Szukają tego stwora, co go jakiś czas temu widzieliśmy zbierając zioła. Pamiętasz jeszcze?
- Oczywiście mistrzu. Cokolwiek to było pewnie jest gdzieś na tej górze. Ciekawe czy ta kobieta jeszcze żyje…
- Kobieta? – spytała z przejęciem Anna. Wiedziała, że prawdopodobnie to Leila.
- Tak. Niósł ją w łapach. – powiedział bez emocji.
- Wzrok ma sokoli. – zachwalał ucznia starzec.
- Prowadź. Natychmiast. – powiedziała stanowczo rudowłosa. Chłopak skinął głową i wyszedł z chatki. Przed nią na Annę czekali Zander i Armin.
- To on nas ma tam zaprowadzić? – spytał z niepokojem blondyn. Według niego chłopak nie wyglądał za dobrze. Cienie pod jego oczami mocno go zmartwiły. Zander natomiast przyglądał się chłopakowi uważnie bez słowa. Jego przenikliwe oczy przyciągnęły uwagę młodzieńca. Stali tak chwilę patrząc na siebie nawzajem.
- Tak. To Jack. – powiedziała rudowłosa. - A wy, co? – spytała patrząc to raz na Zandera i młodzieńca.
- Wybacz. Nigdy wcześniej nie widziałem elfa. Zawsze mi mówili, że to niezwykle piękne istoty. A ty… cóż.. wyglądasz… niepokojąco… - ostatnie słowa chłopak wykrztusił z trudem. Widać było, że czół się niepewnie w towarzystwie Zandera.
- Jestem mrocznym elfem. To naturalne, że wyglądam… odmiennie.
- Ale te oczy, pazury i… czy ty masz kły?
- Owszem. Nie żywię się roślinami jak moi kuzyni. Potrzebuję ich.
- To, czym się żywisz? – powiedział z lekkim niepokojem.
- Mięsem.
- To tak jak my. – powiedział z lekkim uśmiechem młodzieniec. W odpowiedzi elf zbliżył się do niego i pochylając się powiedział mu szeptem prawie do ucha.
- Ty jesteś tym mięsem. – po ciele chłopaka przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
- Dobra dość tego! Zander nie strasz go, bo nam tu młody wykituje. – odezwała się Anna poirytowana całą sytuacją. Jednak Jack nie wyglądał na przerażonego.
- Wilk pośród owiec? Niezwykłe. - Powiedział z delikatnym uśmiechem.
- Mam wrażenie, że ty akurat coś o tym wiesz. – powiedział elf prostując się i zostawił na chwilę chłopaka w osłupieniu. Podszedł do Armina klepną go w plecy, po czym powiedział.
- Wszystko w porządku? – Armin zadygotał i trzęsącym się głosem powiedział.
- T.. Tak… - nerwowy uśmiech nie mógł zejść mu z twarzy. Wyglądało na to, że na niego podziałało to o wiele bardziej niż na młodzieńca. Anna tylko westchnęła nie do końca rozumiejąc, co zaszło i zwróciła się do ich nowego przewodnika.
- No. Nie traćmy czasu. Prowadź. – chłopak skinął głową i poszedł w stronę krętej dróżki. Droga ta wchodziła prosto do lasu obrastającego podnóża gór. Szedł bez słowa nie oglądając się za siebie, lecz po chwili nie miał wyboru. Młoda dziewczyna dosłownie wpadła na niego biegnąc.
- Jack! – krzyknęła zapłakana. – Znowu go widziałam. On znowu zabił. Ja.. ja już nie chcę.. nie dam rady dłużej.. – chłopak tulił ją w ramionach i gładził uspokajająco po głowie.
- Wszystko w porządku kochanie? Nic ci się nie stało?
- Mi nie.. ale.. ale on… on zabił Dianę. Prawie, że na moich oczach. Uciekłam. Schowałam się. Nie wiedziałam, co mam zrobić.
- Nienawidziłaś jej prawda?
- Co to ma wspólnego?
- To chyba dobrze że nie żyje. Już więcej cię nie skrzywdzi.
- Jack! Nie chodzi o nią. Chodzi o tego mordercę. On znowu to zrobił. I znów nikt mi nie wierzy. Jak tak dalej pójdzie zaczną myśleć że to ja! Proszę Jack! Ucieknijmy z tego miejsca! Ja już nie daje rady! – dziewczyna płakała tuląc się w jego ramiona. Chłopak spojrzał na Annę.
- Może iść na razie z nami? Nie chcę by była sama.
- Dobrze ale ty za nią odpowiadasz. – stwierdziła. Zander uśmiechnął się prawie niezauważalnie. Jednak Jack to wychwycił. Chłopak zacisnął szczękę. Szli dalej a dziewczyna próbowała się uspokoić. Dalej miała zapłakane oczy ale mimo to spojrzała na towarzyszy swojego wybranka.
- Witam. Przepraszam, że się nie przedstawiłam. Jestem Lisa.
- Witaj. Jestem Anna – powiedziała rudowłosa miłym tonem. – a to Zander i Armin – wskazała po kolei na towarzyszy. – miło mi cię poznać. – dziewczyna w odpowiedzi uśmiechnęła się delikatnie.
- Więc w waszym miasteczku jest morderca? Nie dziwię się że chcesz uciec. – powiedział bez zastanowienia Armin. Dziewczyna złapała mocniej ramię młodzieńca.
- Bardzo się boje że będę następna. Giną wszyscy wokół mnie. – Powiedziała drżącym głosem. Jej chłopak nagle przystaną. Wszyscy zrobili to sami.
- Chyba mamy mały problem.. – Przed nimi zza drzew wyłoniło się kilka wilków. Konie idące zaraz za nimi zaczęły rżeć z widocznym strachem. Anna już chciała chwycić za miecz lecz Zander ją powstrzymał.
- Nie poradzisz sobie z nimi? – spytał elf jadowitym tonem. Chłopak nawet nie drgnął mimo wpatrujących się w niego z niemym pytaniem oczu dziewczyny. Rudowłosa kobieta czuła się zbita z tropu. Nie rozumiała o co chodzi elfowi. Wilki zaczęły się do nich zbliżać. Armin patrzył na wszystkich po kolei po czym powiedział szeptem do dziewczyny.
- Lepiej schowaj się za nami. – z widoczną niechęcią dziewczyna odsunęła się od swego wybranka i wycofując się powoli schowała za blondynem. Nikt nie widział uśmiechu który wpełzł na usta młodzieńca.
- Tak.. chyba powinienem zrobić to sam. – powiedział po czym zaczął iść w stronę zwierząt. Te z początku warczały lecz po chwili zaczęły węszyć i widocznie rozpoznając jego zapach zaczęły uciekać.
- Dziwne. – stwierdziła rudowłosa. Jack stanął w miejscu. Nikt nie widział jego psychopatycznego uśmiechu. Nikt oprócz wilków które teraz uciekały w popłochu.
- Możemy iść dalej. – oznajmił Zander.
- Pośpieszmy się. – Anna nerwowo patrzyła na niebo. Słońce chyliło się ku zachodowi. Ruszyli dalej. Zapadał zmrok. Słychać było niepokojące dźwięki. Każdy szmer w krzakach czy odgłos łamanych gałęzi stawiał ich na baczność. Wszystkich oprócz Zandera i młodzieńca. Ci wyglądali tak swobodnie jakby poruszali się po własnym domu. Drzewa rzucały złowrogi cień. Lisa pisnęła widząc coś białego między drzewami.
- Coś się stało? – spytał Armin za którym chowała się jak za tarczą. Spojrzał w stronę w którą patrzyła. – Emmm.. ludzie… tam ktoś… wisi. – Zander i Anna spojrzeli na niego ze zdziwieniem, a Jack tylko się zatrzymał.
- Taaak.. to ta zaginiona dziewczyna. Sam się nią nie zajmę a nikt z wioski nie zapuściłby się dobrowolnie tak daleko. – wyjaśnił młodzieniec.
- Wiedziałeś że tu jest i nic mi nie mówiłeś? – zapiszczała Lisa. – Przecież zaginęła dwa tygodnie temu!
- Po co miałem cię dodatkowo straszyć? To bardzo dziwna sprawa. – wypowiadał słowa bez emocji w głosie. – Ktoś ją ogłuszył i powiesił za ręce. Nie miała możliwości wydostania się. Pewnie jej ciało tam jeszcze wisi tylko dlatego że jest za wysoko by dosięgnęły ją wilki.
- Ktoś musiał być dobry w wspinaczce po drzewach.. lina jest zawieszona tak wysoko..  – stwierdził Zander.
- Moglibyśmy o tym nie gadać tylko pójść dalej? Nie mamy czasu na trupy. Musimy odnaleźć Castiela. – Anna była już wyraźnie podenerwowana. Rozglądała się nerwowo.
- I Leilę… - dodał Armin. Ruszyli dalej. Po chwili musieli zacząć wspinać się pod górę. W pewnych momentach droga stawała się naprawdę stroma. Wyglądało na to że Jack mimo drobnej postury dość łatwo radził sobie z wszelkimi trudnościami. Pomagał Lisie która co chwilę potykała się o wystające gałęzie lub zsuwała z bardziej stromych części ścieżki. Zaczęło padać. Ścieżka zaczęła przypominać błotnistą papkę. Co jakiś czas słychać było pioruny. Armin widział jak przemoczona Lisa zaczęła się trząść z zimna. Wyciągnął koc z torby przymocowanej do konia i okrył ją.
- Musi starczyć. – powiedział i uśmiechnął się życzliwie. Zander, Anna i Armin mieli na sobie płaszcze z kapturem które dobrze chroniły ich przed ulewą. Mężczyzna zwrócił swoją uwagę również na jej wybranka ale ten wyglądał jakby pogoda nie sprawiała mu żadnego problemu. Był cały przemoczony ale mimo to szedł dalej niewzruszony. Przed nimi widać było wyjście z lasu oraz małą polanę. Gdy do niej doszli Jack odezwał się.
- Teraz wystarczy że pójdziecie tą skalną ścieżką. Zaprowadzi was prosto do wrót tej całej twierdzy krasnoludów.
- Twierdzy? – spytał Armin. Wyglądał na zdziwionego. Jak można wybudować twierdzę na zboczu góry? Nie mógł sobie tego wyobrazić.
- Tak najłatwiej to nazwać. Po drugiej stronie skalnego muru zbudowały swoją wioskę. Widać ją tylko jeśli wyjdzie się naprawdę wysoko. Ale to dość niebezpieczne więc odradzam.
- Z jakiego powodu jest to takie niebezpieczne? – dopytywał blondyn.
- Trolle. Lubią jaskinie. W tych górach jest ich pełno.
- Dobrze wiedzieć. – powiedział z nutą niechęci w głosie.
- Chcę iść z nimi. – powiedziała nagle Lisa.
- Co? Dlaczego? – zdziwił się Jack. Patrzył na nią z niedowierzaniem. Dziewczyna wyglądała na śmiertelnie poważną.
- Wolę zginąć z rąk krasnoludów niż w jakiejś zapyziałej dziurze.
- Skarbie. Nic ci nie grozi…
- Nic?! – przerwała mu. – codziennie widzę jak ktoś ginie. Codziennie każdy udaje że to wypadek. Myślą że oszalałam. – mówiła drżącym głosem i ze łzami w oczach lecz wciąż poważna. - Mam tego dość! Nie będę czekać na śmierć! – wykrzyczała i pobiegła w stronę skalnej ścieżki. Mijając zaskoczonego młodzieńca. Odwrócił się patrząc za nią po czym zwrócił się do reszty.
- Obiecuję że nie będzie wam przeszkadzać. – i pobiegł za nią. – Hej! Lisa! Czekaj! To niebezpieczne!
- No świetnie. – podsumował Armin.
- Jeszcze tylko balast był nam potrzebny. – syknęła sarkastycznie Anna. Widać że kobieta miała już dość. Wsiadła na konia. – Ruszamy. – powiedziała stanowczo a jej towarzysze wsiedli na swoje konie. Jechała jako pierwsza. Gdy mijała już ich dotychczasowego przewodnika wystawiła rękę i złapała Lisę w pasie. Posadziła ją na swoim koniu i jechała dalej nie oglądając się za siebie. Wiedziała że Zander złapie młodzieńca co też się stało. Elf spodziewał się, że kobieta weźmie ich ze sobą. Wbrew pozorom miała miękkie serce choć sam pomysł zabrania ich prosto do potencjalnego wroga nie było rozsądne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz