poniedziałek, 11 stycznia 2016

"Pięć godzin"

Uwaga!
Opowiadanie zawiera wątek zombie. Nie lubisz nie czytaj (po co marnować czas na coś czego się nie lubi?)
Opowiadanie ukazuje współczesny świat w mroczny sposób. (Nie bierzcie tego zbyt serio. Świat nie jest aż tak okrutny)

Miłego czytania ;)

--------------------------------------------

"Pięć godzin"

Było piękne, słoneczne, piątkowe popołudnie. Młody chłopak o krótkich, prostych, czarnych włosach i błękitnych oczach szedł powoli chodnikiem. Miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu, wysportowaną sylwetkę i dość jasną skórę. Miał na sobie bojówki, glany, czarną koszulkę z logiem metaliki i czarny plecak. Przeklinał się w myślach za ten ubiór, gdyż był to dość ciepły dzień. Chłopak ten miał na imię Kacper i właśnie szedł do centrum handlowego na spotkanie ze znajomymi. Po śmierci Ojca razem z matką przeprowadził się z Polski do stanów zjednoczonych. Miał wtedy trzynaście lat. Uczył się ojczystego języka i chodził do Polskiej szkoły. Tam właśnie poznał Kasię, Anię, Jakuba i Dawida. Tworzyli naprawdę zgrana paczkę. Od małego chodził z ojcem na strzelnicę i nie przestał trenować strzelectwa po przeprowadzce. Właśnie wracał z treningu, więc miał sprzęt ze sobą. W duchu cieszył się, że w stanie, który zamieszkiwał była taka swoboda pod względem noszenia przy sobie broni palnej. Gdy wszedł do centrum handlowego, poczuł na skórze chłodny powiew powietrza z klimatyzacji. Zastanawiał się gdzie dokładnie znaleźć znajomych, gdyż nie wyznaczyli żadnego konkretnego miejsca. Jak na zawołanie jego telefon zaczął dzwonić.
-Halo? Jakub?
- No siema stary! Gdzie jesteś?
- Przy wejściu niedaleko fontanny.
- Dobra czekaj tam. Będziemy niedługo. - po tych słowach chłopak się rozłączył. Kacper schował telefon do kieszeni i usiadł na brzegu fontanny. Czekał już z dwie minuty, gdy stał się świadkiem dziwnego incydentu. Nieopodal niego podejrzany mężczyzna oparł się o ścianę. Wyglądał jakby miał zaraz zemdleć. Jakaś kobieta o blond włosach podeszła do niego pytając, czy wezwać pomoc. Zwymiotował krwią. Kobieta wystraszyła się i odskoczyła. Wtedy wszystko się zaczęło. Szaleniec zaczął gryźć ludzi. Wybuchła panika. Zdążył ugryźć trzy osoby, zanim złapała go ochrona. Kacper przyglądał się w bezruchu, jak ochroniarze gdzieś wynoszą dziwnego agresywnego mężczyznę. Był w szoku. Nie mogło do niego dotrzeć to, co właśnie zobaczył. Z takiego stanu wyrwała go Ania.
- Hej! Kacper! Żyjesz? - złapała go za ramię, zwracając tym samym na siebie jego uwagę. Była to rudowłosa dziewczyna o szarozielonkawych oczach i atletycznej budowie. Miała około metr siedemdziesiąt wzrostu. Ubrana była w niebieską sukienkę do kolan i płaskie brązowe rzymianki.
- Słyszeliśmy, że wzywali ochronę. Widziałeś coś? - spytał Jakub. Chłopak miał ciemny blond włosy, brązowe oczy i śniadą cerę. Miał metr osiemdziesiąt pięć. Był ubrany w krótkie jeansowe spodenki, białą koszulkę i sandały.
- Tak. Widziałem... - tu na chwilę urwał, zastanawiając się co powiedzieć. - Sam tak na dobrą sprawę nie wiem, co to było. Po prostu jakiś wariat zaczął gryźć ludzi.
- Co takiego? - spytała Ania śmiejąc się. Myślała, że chłopak żartuje.
- Sam nie wiem. Po prostu chodźmy stąd. - wstał i skierował się do McDonalda. Wszyscy bez dalszych pytań po prostu poszli za nim. Gdy dotarli, zajęli stolik, a Dawid i Kacper poszli zamawiać wcześniej ustalone zestawy. Kasia wyglądała na nadzwyczaj szczęśliwą dzisiejszego dnia. Była to opalona, niebieskooka blondynka o dużym biuście i krągłych biodrach. Miała na sobie krótkie jeansowe spodenki, różową bluzkę odsłaniającą pępek oraz buty na koturnie. Długie proste włosy związane były w kucyk. Gdy tylko Dawid i Kacper wrócili z jedzeniem, dziewczyna oznajmiła powód swojej radości.
- Wczoraj Byłam z Jakubem na randce i mi się oświadczył. - wyciągnęła z dumą dłoń, na której połyskiwał pierścionek zaręczynowy, na co Jakub zareagował uśmiechem. - Chciałam wam to powiedzieć, zanim zaktualizuje swój status na Facebooku. - stwierdziła. Kacper był w lekkim szoku, bo niczego wcześniej nie zauważył, Ania cieszyła się wraz z koleżanką a Dawid po krótkim "To super." zamilkł, jedząc frytki. Zawsze taki był. Niski, bo miał zaledwie metr sześćdziesiąt, szczupły blondyn o zielonych oczach. Był trochę zamknięty w sobie i wycofany. Niektórzy mówili, że to przez jego matkę, która robi na nim eksperymenty. To oczywiście wymysły, ale nie bezpodstawne. Była biologiem pracującym dla wojska i zachowywała się dość dziwnie. Dawid najlepiej dogadywał się z Kacprem i chodził z nim czasem na strzelnicę. Chłopak miał do tego talent. Tak samo, jak do gry w rzutki, w które czasem lubili razem grać. Kacper trochę rozumiał jego zachowanie. Jego rodzice też pracowali w wojsku. Pamiętał, jak nieraz było przez to ciężko, z kontaktem między nimi.
Gdy wszyscy już zjedli i pogadali, postanowili jeszcze trochę pochodzić po centrum. Dziewczyny właśnie wgapiały się w jakąś drogą sukienkę na wystawie sklepowej, gdy cała paczka usłyszała krzyki. Dochodziły one z trzech różnych miejsc. Zdezorientowani zaczęli patrzeć po sobie, nie do końca wiedząc jak zareagować.
- Co się kurwa dzieje? - spytała nieśmiało Kasia.
- To już drugi raz. - stwierdził Dawid.
- Nie podoba mi się to. - Kacper mówiąc jakby sam do siebie, skierował się powoli i ostrożnie do barierki. Najbliższe krzyki było bowiem słychać piętro niżej zaraz koło nich. Zobaczył podobną scenę co przy fontannie. Uciekający w panice ludzie, krew na podłodze i osobę gryzącą innych ludzi. Tylko że tym razem była to kobieta. Blondynka. Ta sama, która pytała, czy tamten typ potrzebuje pomocy. - Co tu się do cholery dzieje? - spytał cicho sam siebie. Znajomi postanowili podejść do barierki tak samo, jak on. Widząc, co się dzieje, Kasia zakryła usta, a Jakub zaczął panikować.
- Kurwa mać! Spierdalajmy stąd! Pozostałe krzyki były na tym piętrze!
- Nie. - powiedział stanowczo i krótko Kacper widząc, jak ludzie szarpią się z wyjściowymi drzwiami. Wszyscy spojrzeli na niego jak na wariata. - Musimy się schować. Drzwi wyjściowe są zamknięte. - ruszył szybko w stronę składzika. Znał na pamięć mapę centrum handlowego. Reszta paczki ruszyła za nim. Gdy biegli w wyznaczoną stronę mijali przerażonych ludzi biegnących w panice w różne kierunki. Niektórzy z nich krwawili z rany po ugryzieniu. Mijali również jednego z ochroniarzy. Wymiotował krwią. Jakub zagapił się na niego i nie zauważył kobiety o blond włosach. Przebiegając koło niej, poczuł ból w okolicach nadgarstka. Kobieta wgryzła się w niego. Chłopak wyszarpnął się i pobiegł dalej za grupą. Gdy byli już w składziku szybko zamknęli za sobą drzwi.
- Wejdą tu? - Spytała ze strachem w głosie Ania.
- Nie mam bladego pojęcia. Musimy czymś zastawić drzwi. - Stwierdził Kacper i zaczął rozglądać się po pomieszczeniu.
- Hej. Ludzie. Jakub chyba jest ranny. - powiedział Dawid wpatrzony w ślady po zębach na nadgarstku chłopaka. Mówił to tak dziwnie spokojnym tonem, że wszyscy oprócz Kasi spojrzeli na niego zdezorientowani. Blondynka zaczęła panikować i wypytywać, czy wszystko z nim w porządku. Jakub usiadł na podłodze i oparł się o ścianę. Było mu słabo i robiło mu się niedobrze. Kasia usiadła koło niego. - Ugryzionym odbija prawda? - zapytał znów tonem pozbawionym emocji.
- Tak. I zaczynają gryźć innych. - potwierdził Kacper. Miał podobny głos do Dawida. Rozumiał, do czego ten zmierza. Oboje spojrzeli na Anię. Ta zacisnęła wargi w wąską linię i pokiwała potakująco głową.
- Kasia. On nie może tu zostać. - powiedział Dawid. Tym razem głos mu się załamał.
- Co? Nie! Nie możecie go stąd wyrzucić! - krzyczała i zasłaniała chłopaka własnym ciałem.
- Ania. Przytrzymam ją. Wynieście go z Kacprem, puki jeszcze mu nie odbiło. - powiedział Dawid i trzymając Kasię za nadgarstki, odciągną ją na bok. Ania i Kacper podnieśli zaćmionego chłopaka. Otworzyli drzwi i wynieśli go. Na szczęście na korytarzu prowadzącym do schowka nikogo nie było. Położyli go na podłodze i szybko wrócili, zastawiając za sobą drzwi metalową szafką. Kasia płakała, krzyczała i wyzywała ich jakiś czas. Znosili to w ciszy. Dziewczyna w końcu zamilkła i skuliła się w koncie, chowając twarz w ramionach. Zza drzwi słychać było jeszcze krzyki. Po chwili usłyszeli też strzały. Ogólny dostęp do broni palnej robi swoje. W tym momencie Kacper przypomniał sobie, że ma przy sobie pistolet. Przez chwilę jego zachwiana moralność wzięła górę. Wyjął broń z plecaka i włożył do kieszeni w spodniach, tak by mieć lepszy dostęp. Dawid i Ania przyglądali się temu. Kasia nagle wstała i zaczęła kierować się w stronę drzwi. Ania w ostatniej chwili przeszkodziła jej w przesunięciu szafki.
- Co ty do cholery wyprawiasz?
- Zamknij się suko! Chce umrzeć! Nie chcę żyć bez niego!
- Super! Zapamiętam to gdy będziemy musieli stąd wyjść! A teraz siadaj na dupie!
- Bo co mi zrobisz?! - w odpowiedzi Ania uderzyła ją w twarz otwartą dłonią.
- Nie mam zamiaru się z tobą cackać. - stwierdziła twardym tonem. Kasia znów skuliła się w koncie i zaczęła płakać.
- Będziemy musieli wyjść. Nie wiadomo jak długo to potrwa. Zamknęli wyjścia, czyli dobrze wiedzą co się tu dzieje. Cholera wie co się stanie z tym miejscem. Pewnie mają też dostęp do kamer, żeby kontrolować sytuację. Coś takiego nie może być przypadkiem. Ma ktoś pomysł jak się wydostać? - Kacper mówił zmęczonym głosem i przetarł oczy.
- Mam pomysł, ale nie wiem, czy się uda. - Zaczął Dawid. - No bo możemy wyjść wentylacją. Jest taki duży szyb wentylacyjny, tylko że musimy wejść na najwyższe piętro, bo jeśli wejdziemy gdzieś niżej, to po drodze są wiatraki i czasem szyb leci pionowo kilka naście metrów. Jak wejdziemy na najwyższe piętro, to jest tam wejście, które to omija. Wyjdziemy dachem, ale nie wiem co dalej.
- Są schody pożarowe. Damy radę. - Stwierdził Kacper.
- Czemu po prostu nie wybijemy okna na oszklonej części budynku? - spytała Ania.
- To szkło jest wytrzymalsze, niż wygląda. Nie mamy jak. - stwierdził Dawid.
- Mogę wiedzieć, skąd o tym wiesz?
- Mój tata jest architektem. Tworzył projekt tego centrum. To było jego pierwsze takie zlecenie, więc się starał.
- Po drodze na górę jest sklep z akcesoriami kuchennymi. Są tam noże. Jak mamy zasuwać na górę to lepiej je zabrać. Wiem, że to może wydawać się chore, bo to przecież ludzie, ale... - Kacprowi przerwała Ania.
- Nie jest. To obrona własna. Nie mamy wyjścia.
- Dobra. Ustalone. Najpierw biegiem do sklepu i staramy się nie zostać ugryzionym. Bierzemy noże i co tam się nada i w nogi. Jak będziemy na samej górze, to skręcamy w lewo i w pierwszy zaułek na prawo. Tam jest przejście do toalet. W damskiej powinno być wejście do szybu. - podsumował Dawid. Kacper podszedł do szafki, ale zawahał się.
- Idziesz czy zostajesz tutaj. - zapytał Kasi. Ta wstała i przetarła oczy.
- Idę.
- Super, ale ruszmy już dupy. Mam złe przeczucia. - po słowach Ani Kacper odsunął szafkę i wyjrzał przez szparę w drzwiach. Na korytarzu panowała cisza. Widać było krew i martwe ciała.
- Wygląda na to, że droga czysta. Idziemy. - wybiegli z pomieszczenia i skierowali się do sklepu z akcesoriami kuchennymi. Po drodze Kacper strzelał w każdą kamerę, którą widział. W duchu cieszył się, że ma kilka magazynków przy sobie. Biegnąc, widzieli jeszcze kilka wolno poruszających się osób. Byli jednak daleko od nich. Gdy wpadli do sklepu szybko chwycili za długie noże. Po tym szybko wybiegli i skierowali się w stronę schodów. Te z jakiegoś powodu nie poruszały się. Na pierwszym piętrze stało im na drodze aż pięć osób. Zdecydowanie za dużo. Skręcili z zamiarem schowania się w kolejnym schowku, jednak na ich drodze stanęła kolejna zarażona osoba. Kacper niewiele myśląc, wyciągnął pistolet, przeładował i strzelił mu w łeb. Gdy przeszkoda została usunięta, szybko schowali się w ciasnym pomieszczeniu.
- Co teraz? - Dawid spojrzał na Kacpra.
- Czekamy. - odparł.
- Niech ten koszmar się już skończy! - Kasia wtuliła się w Kacpra i zaczęła płakać. Chłopak stał dalej nieruchomo z bronią w ręce. Ania przyglądała się im z dziwną miną. Była zdenerwowana. Gdy blondynka oznajmiła zaręczyny, rudowłosa dziewczyna cieszyła się, że Kaśka wreszcie na dobre odczepi się od Kacpra. Przecież już kiedyś dał jej kosza. Rudowłosa od pewnego czasu próbuje zwrócić na siebie uwagę chłopaka. Wkurza ją, że blondynka tego nie rozumie. Z rozmyśleń wyrwał ją głos Kacpra.
- Gotowa?
- Na co?
- Mamy broń. Innej drogi brak. Musimy przedrzeć się wyżej.
- Dobra idziemy. - pokiwała ze zrezygnowaniem głową. Ręce jej drżały. Wyszli i ruszyli w stronę schodów. Teraz były tam już tylko cztery osoby. "Mamy szansę" pomyślała. Kacper szybko podciął gardło mężczyźnie, który się na niego rzucił. Na szczęście ich przeciwnicy mieli kiepską koordynację. Dawid w biegu mocno rzucił swoim nożem, który wbił się w czaszkę kobiety przed nim. "Prawie jak rzutki" przeszło mu przez myśl. "Boże, o czym ja myślę". Ania chwilę siłowała się z napastniczką, lecz udało jej się wbić jej nóż w oko. Nie zauważyła, jednak że od tyłu podchodzi do niej mężczyzna. Kacper w ostatniej chwili podbiegł i kopnął go w podbródek. Odrzut był dość duży, gdyż chłopak miał dużo siły. Mężczyzna przeleciał ponad barierką i spadł piętro niżej.
- Dzięki. - powiedziała Ania, Dawid w międzyczasie do nich podszedł. Jako jedyny zauważył, że Kasia sobie nieradzi. Zabrał Kacprowi pistolet i w ostatniej chwili strzelił napastnikowi w głowę. Kasia podbiegła do nich ze łzami w oczach.
- Idziemy! - krzyknął Kacper, widząc zbliżające się osoby. Na jednym z pięter prawie wpadli na jednego z ugryzionych ludzi. Grupie udało się go wyminąć, jednak okazało się, że nieopodal jest drugi. Kasia biegła jako ostatnia. Złapał ją za kostkę, przez co wywróciła się na schodach.
- Anka! Pomóż! - Ania biegła przedostatnia. Zatrzymała się i odwróciła. Jednak tylko spojrzała na blondynkę i wgryzionego w jej łydkę człowieka, po czym powiedziała.
- Przecież chciałaś umrzeć. - odwróciła się i znów zaczął biec. Chłopcy usłyszeli krzyki blondynki. Odwrócili się, ale Ania pogoniła ich, wymijając i krzycząc.
- Już jej nie pomożemy! - tylko trójka z piątki osób dotarła aż tu. Wpadli do damskiej ubikacji. Po drodze Kacper zestrzelił jeszcze kilka kamer, więc nie miał już pocisków. Podsadzili Dawida, by szedł jako pierwszy, gdyż znał drogę. Później pomógł wejść Ani. Sam wszedł jako ostatni. Nie potrzebował pomocy. Udało im się dotrzeć na dach. Szybko zeszli schodami przeciwpożarowymi. Weszli szybko do kanałów, by nikt ich nie widział. Najbliżej był dom Dawida więc tam się udali. Był już wieczór, ale jego rodziców nie było w domu. W wieczornych wiadomościach mówiono o zamachu w centrum handlowym. Podobno wybuchła tam bomba. Oglądali to z pustką w głowie. Wiedzieli, że jak ktoś się dowie, to ich zabiją. Dawid usłyszał, jak jego mama wchodzi do domu.
- Dobry wieczór. Nie wiedziałam, że się dzisiaj spotykacie.
- Mieliśmy spotkać się w centrum handlowym. Chyba dobrze, że zmieniliśmy plany. - powiedział jak zwykle obojętnym tonem wpatrzony w ekran.
- Na prawdę? Dzięki Bogu. - odetchnęła z ulgą. - Słyszałam, że był tam jakiś zamach.
- Tak. Nasi znajomi nie żyją. Kasia i Jakub mieli tam dzisiaj iść. Nie odpowiadają na sms-y. Ani na jak do nich dzwonimy. Nie chcieliśmy dzwonić do ich rodziców. Nie wiemy, czy to pewne. - mówił, głos mu nie zadrżał, lecz z oczu płynęły mu łzy. Ania miała zaciśnięte usta. Starała powstrzymać się od łez. Dopiero teraz docierało do niej co dokładnie się tam działo.
- Oby okazało się, że są cali i zdrowi. Mogli przecież zmienić plany. Tak jak wy. - powiedziała kobieta dziwnie spokojna. - Dobra. Ja mam jeszcze trochę roboty. Jak coś jestem w gabinecie na piętrze.
- Dobrze. - odpowiedział krótko. Siedzieli tak jeszcze chwilę w milczeniu, po czym chłopak wstał i powiedział. - Muszę iść ją o coś zapytać. - wszedł na piętro po schodach. By wejść do gabinetu kobiety, musiał przejść jeszcze przez jej sypialnię. Nie było go już jakiś czas. Ania zaczęła się niecierpliwić.
- Nie wiem, o czym gadają, ale powinnam wracać już do domu. Idę się pożegnać. - stwierdziła. Po krótkiej chwili Kacper doszedł do podobnego wniosku. Poszedł w ślad za nią. Zatrzymał się przy drzwiach od sypialni, widząc przez szparę, że dziewczyna zamiast wejść do gabinetu stoi przed drzwiami do nich jak wryta. Były lekko uchylone. Słyszał to samo co ona.
- Nie obchodzi mnie, że nie wiedziałaś, że tam jestem. Zabiłaś setki ludzi, rozumiesz?
- Nie ja. To nie ja zarządzam testy na ludziach. Ja tylko pracuje nad tym, nad czym mi karzą. Nie moja wina, że zechcieli mieć do dyspozycji broń biologiczną. Jeśli odmówię, to mnie zabiją. Rozumiesz.
- Prawie mnie zabiłaś.
- Nie wiedziałam, że tam będziesz. A o teście dowiedziałam się zaraz po wybuchu bomby. Myślisz, że mówią mi takie rzeczy? Gdzie tam. Muszę domyślać się za każdym razem po informacjach z wiadomości.
- Zabiłem dwóch ludzi, żeby się stamtąd wydostać. A jak ktoś się dowie, że tam byłem, to mnie zabiją.
- Twoi koledzy nie mogą dowiedzieć się, że to ja. Wiesz o tym?
- Tak. Wiem, co by się stało, gdyby... - w tym momencie matka Dawida widocznie coś zauważyła, bo otworzyła drzwi i zobaczyła Anię. Dziewczyna stała jak sparaliżowana. Szok nie pozwalał jej się ruszyć. Kacper zobaczył, jak Dawid wyciąga dłoń i mierzy do niej z pistoletu. Nie miał szans nawet zareagować. Usłyszał strzał. Wycofał się tak cicho, jak potrafił. Zszedł na dół, włożył buty i wyszedł. Skierował się do domu. Z domu usłyszał jeszcze krzyk Dawida. Widocznie to przepełniło czarę. To był krzyk kogoś, kto ma już dość. Kogoś, kto nie chce już żyć. Po tym słyszał jak jego matka krzyczy coś w rodzaju "Przestań! Odłóż to!" Następnie kolejny strzał i jeszcze jeden. Nie zatrzymując się, zamknął oczy i zacisnął szczękę. Po powrocie do domu powiedział swojej matce o wszystkim, co się stało. Ta na początku nie mogła uwierzyć. Po dwóch dniach jednak gdy Kacper wrócił ze szkoły do domu, zobaczył stertę kartonów. Jego matka oznajmiła mu, że wracają do Polski. Lecąc samolotem, patrzył w okno. Jego matka siedziała obok niego.
- Wiesz. Jeśli się zorientują, że tam byłeś będą cię szukać. Poza tym nie wiemy na kim chcieli rzeczywiście użyć taką broń.
- Wiem. Już nigdy nic nie będzie takie samo. - stwierdził i oparł się głową o fotel. " I pomyśleć, że to wszystko stało się w ciągu pięciu godzin".

Dalszych postów z "Tenebris" nie będzie.

Tak zdecydowałam jakiś czas temu. Poprawię istniejące posty pod względem interpunkcji i po części ortografii. Posty, które dodałam to jedynie demo książki, którą piszę. Napisanie całej zajmie mi sporo czasu.

Do momentu, gdy będzie gotowa, co jakiś czas wrzucę tu inne krótsze, lecz w pełni zakończone opowiadania. Będą one z kategorii sci - fi oraz fantasy. Pierwszy z nich dodam dzisiaj.

Jeśli opowiadania się spodobają, łatwiej będzie mi znaleźć wydawnictwo, więc komentując i oceniając pomagacie w procesie powstawania książki ""Tenebris" oraz dwóch innych, których zarys już mam i zajmę się nimi po napisaniu "Tenebris".

Oczywiście nie kończę tego tak po prostu, nie dając wam nic na pocieszenie.

Oto oficjalny wstęp! Miłego czytania. ;D

-----------------------------------------------------

Wstęp

"Nie wiemy, jak tu trafiliśmy. Nie wiemy, kim jesteśmy. Jedyne co pamiętam to sztorm, który rozbił statki, na których płynęliśmy.
Dokąd? Po co? Dlaczego? Nie wiem.
Za to wiem, że jest nas zaledwie pięciuset. Trzystu mężczyzn. Dwieście kobiet. W tym prawie połowa z nas to jeszcze dzieci. Wiem też, że to miejsce nie było celem naszej podróży.
Mglista kamienista plaża. Nie wygląda na zachęcające miejsce, by spędzić tu zbliżającą się noc. Niestety nie mamy wyboru. Musimy się jak najszybciej zorganizować."

"Mimo że nic nie pamiętam i że pośród nas są przedstawiciele różnych kultur, znam tych wszystkich ludzi. A oni znają mnie. Mój mąż z dwunastoma mężczyznami poszedł na zwiady do pobliskiego lasu. Wraz z innymi kobietami zajęłyśmy się budową szałasów. Musimy jakoś przetrwać tę noc. Las z oddali wygląda wyjątkowo mrocznie. Mam nadzieję, że mężczyźni szybko wrócą. Tym którzy zostali, udało się złowić kilka ryb. Pomogłam kobietom je usmażyć. Myślę, że dobrze zrobię, jeśli wyjdę mężowi na spotkanie. Pewnie będą głodni."

"Nie powinno nas tu być. To miejsce już do kogoś należy. Widziałam dziwne istoty w pobliskim lesie. Niestety nie mamy żadnej możliwości opuszczenia tego miejsca.
Mam naprawdę złe przeczucia."

- Owszem. Nie jesteśmy sami.
Mężczyzna zamknął cienki notatnik w dłoni. Zapiski wyglądały na wyjątkowo stare. Człowiek ten był duży i wyglądał na silnego. Czarne włosy do łopatek, krzaczaste brwi i długa, gęsta, czarna broda do pasa, nadawały mu srogiego wyglądu. Jego zielone tęczówki lśniły od blasku świec. W kominku, przed którym leżała niedźwiedzia skóra, nie palił się ogień, mimo to nie odczuwał on chłodu panującego w pokaźnych rozmiarów izbie dzięki grubym, czarnym, niedźwiedzim futrom, które służyły mu za okrycie. Ów mężczyzna był przywódcą grodu o nazwie Spes, a imię jego brzmiało Vis z rodu Tenebris. Spes to gród uważany za kolebkę ludzkości, lecz nie jedyny, albowiem ludzie niczym plaga opanowywali co rusz nowe tereny. Gród ten był największym siedliskiem ludzi. Był on stale rozwijany i wzmacniany. Ludzie dopiero niedawno opanowali sztukę wznoszenia kamiennych budowli, więc zamek nie był jeszcze skończony. Do czasu ukończenia jego budowy, przywódca grodu wraz z rodziną mieszkał w jednopiętrowym domu. Dom ten oprócz głównej izby posiadał pokój z balkonem na piętrze. Była to najbardziej luksusowa budowla w grodzie jak dotychczas. Właśnie do izby tego domu wpadł młody mężczyzna.
- Panie! Smok atakuje! - przerażenie było słychać zarówno w głosie młodzieńca, jak i było widać w jego oczach.
- No to zaczynamy zabawę. - westchnął rosły mężczyzna. Wziął swój miecz, łuk oraz zapas strzał i wyszedł z izby.
W grodzie panował chaos. Ludzie krzyczeli i uciekali w różne strony, płonęły budynki, wszędzie było widać palące się zwłoki i czuć ich odór. Nad taką sceną, ponad gród, na czarnym zachmurzonym niebie wzbiła się jaszczurza sylwetka. Skrzydła stwora przy każdym machnięciu tylko potęgowały siłę płomieni szalejących w grodzie. Vis usłyszał ryk i ledwo zdążył uniknąć strumienia ognia wydobywającego się z pyska smoka, chowając się na powrót za ścianą izby.
- Jest jeszcze młody! Damy radę! - krzyknął do swych wojów, zachęcając ich do walki z bestią. Smok zrobił jeszcze jedno okrążenie, rycząc i zionąc przy tym ogniem, po czym opadł lekko na wielki plac. Wojownicy próbowali dosięgnąć go swymi mieczami i włóczniami, jednak smok sprytnie chronił podbrzusze, a oręż łamał się na grzbietowych łuskach bestii pod wpływem uderzeń. Stwór machając podczas walki ogonem, zamieniał pobliskie budynki w sterty gruzu. Jeden z wojów wiedząc, czym ryzykuje, pobiegł w stronę bestii i ślizgiem wsunął się pod nią, by zadać cios prosto w serce. Stwór przeraźliwie zaryczał i wzbił się w powietrze, wpierw odgryzając głowę bohaterskiego woja. To była ich szansa. Łucznicy tylko na to czekali, napięli łuki z przygotowanymi już zatrutymi strzałami i wystrzelili salwę w stronę smoka. Zaledwie kilka strzał dosięgło stwora. Jedną z nich była strzała samego przywódcy grodu, który widząc, co się dzieje, również chwycił za łuk. Jak na potwierdzenie jego słów to wystarczyło. Bestia runęła na ziemię. Dla pewności Vis skoczył szybko na powalonego smoka i odciął mu mieczem głowę. Mógł się teraz lepiej przyjrzeć stworowi.
- No! Co tak stoicie! Gasić mi ten burdel, ale już! - wrzasnął do swych podwładnych, którzy wpatrywali się w jego poczynania, zamiast pomóc miejscowym. Po kilku godzinach chaos panujący w grodzie został opanowany. Wielki stos płonących ciał oświetlał plac przed grodem.
W tym czasie Vis dokładnie przyjrzał się zdobyczy.
- Odkryłeś coś nowego? - spytała go smukła, zgrabna kobieta. Była to jego żona, Sechmet.
- Tak. Ten nie ma symbolu elfów na łbie.
- Może to tylko przypadek.
- Mam złe przeczucia, że to coś więcej niż zabłąkany młody smok.

poniedziałek, 8 czerwca 2015

"Tenebris: Powrót smoków" cz.22 Obserwowani.

Przepiękny pałac zbudowany z marmuru i złota połyskiwał w promieniach zachodzącego słońca. Do komnaty wpadały kolorowe światła przez różnokolorowe klejnoty, które były umieszczone w oknach zamiast szyb. Przepiękna elfka o blado fioletowej skórze, jasny blond włosach i szafirowych oczach wyszła na balkon. Oparła się o poręcz o finezyjnych ozdobach i spojrzała w dal. Diadem na jej czole połyskiwał w świetle słońca, a piękna, zwiewna, biała sukienka targana była delikatnymi powiewami wiatru. Dziewczyna była pierworodną władcy elfów wysokiego rodu. Przepiękny strzelisty pałac był prawie na samym szczycie góry Aikna. Dziewczyna widziała jak w pobliżu przelatuje stado niezwykle barwnych ptaków z długimi piórami i ostrymi dziobami. Patrzyła na tęczę, która pojawiła się po niedawno zakończonej burzy. Widziała jak w jeziorze znajdującym się w niewielkiej górskiej dolinie pływają łabędzie. Zaraz koło niej przeleciał tęczowy motyl. Lecz mimo piękna, jakie otaczało dziewczynę była ona smutna. Mimo pięknych widoków i cudownych stworzeń, jakie widziała, na co dzień czuła się niesamowicie samotna. Jej długie do pasa proste włosy potargane zostały silnym powiewem wiatru z południa. Spojrzała w tamtym kierunku i zobaczyła coś, czego się nie spodziewała. Coś, czego nie widziała odkąd była małą dziewczynką. Użyła zaklęcia by mogła przyjrzeć się bliżej. Teraz była pewna. To był smok. Wielki biały smok. Lecz po chwili zobaczyła drugiego, czarnego i trochę mniejszego. Czarny smok zaczął gonić białego. Ta gonitwa trwała dość długo. W jej trakcie przez chwilę straciła je z oczu. Całkiem zniknęły dopiero, gdy już było prawie całkiem ciemno. Elfka nie wiedziała, co o tym myśleć. Biały smok pokazywał się bardzo dawno temu. Kilku krotnie, lecz nigdy nie oddalał się od góry. Czarnego smoka widziała po raz pierwszy. Nawet w legendach nie słyszała o takim. Wiedziała o istnieniu zielonych, które można było napotkać w lesie, żółtych, które często czaiły się w górskich pieczarach oraz niebieskich zamieszkujących podwodne głębie. One wszystkie od dawna są w letargu. Nikt nie jest oczywiście tak głupi by próbować je tknąć gdyż mogą się ocknąć i sprawić dużo kłopotu. Wiedziała, że biały smok to Aeternus. Jest pierwszym smokiem i sprawuje on władzę nad innymi. Gdy Aeternus osłabł - smoki zasnęły. Tylko on jest w stanie je wyrwać z tego stanu. Lecz o czarnym nigdy nie słyszano a księgi elfów mówią nawet o początkach istnienia świata. Jej serce zadrżało. „Czyżby stwórczyni wydała na świat kolejną bestię?” pytała sama siebie. Ruszyła w stronę Sali tronowej by poinformować o tym, co zobaczyła swojego ojca. Nie było to jej jednak dane.
Gdy wróciła do swojej komnaty zobaczyła, że na fotelu koło kominka siedzi jej młodszy brat.
- Wyglądasz na zaniepokojoną. Co się stało Miriel?
- Och to ty Elandiel. Cóż… Nie jestem pewna. – dziewczyna przeczesała włosy i zastanowiła się chwilę. – Widziałam smoki.
- Co widziałaś?
- A… no tak… nie było cię na świecie, gdy to się stało. Widzisz. Kiedyś smoki normalnie żyły i latały. Był to normalny widok. Ale od już dość dawna ich nie ma i myśleliśmy, że wyginęły. Nie wiedzieliśmy jednak, co stało się z Aeternusem. To ktoś w rodzaju władcy smoków. Jest nieśmiertelnym, potężnym, wielkim, białym smokiem. Nie wiem, dlaczego ale widziałam go przed momentem. – usiadła na skraju łóżka. – Widziałam jego i jeszcze jednego. Czarnego smoka. Nie ma o nim żadnej wzmianki w księgach. Albo przebudził się pierwszy raz odkąd zaczęto spisywać księgi albo…. – jej głos był roztrzęsiony. Tak jakby się czegoś bała.
- Albo, co?... – dopytywał chłopiec.
- Albo urodził się niedawno i jest to całkiem nowy rodzaj smoka.
- Po twoim głosie wnioskuję, że to źle.
- Dzięki księgą wiemy jak zabijać smoki. Jak się obronić przed nimi. Ale nie wiemy nic o nowym. Nie wiemy, co potrafi. To może być poważne zagrożenie. – wstała i wyszła mówiąc.
- Muszę o wszystkim powiedzieć ojcu.

Mroczny korytarz ciągnął się nieubłaganie. Zakapturzone postacie w długich czerwonych płaszczach szły zwartym szykiem przed siebie. Tylko jeden z pośród nich, młody chłopak, co chwilę zerkał na rówieśnika idącego obok. Rozkojarzony chłopak miał na imię Alex. Był dość niski. Miał opalone ciało i krótkie blond włosy z przydługą grzywką, którą notorycznie odgarniał z twarzy. Jego zielone oczy wpatrywały się w bladą twarz kolegi. Fioletowe oczy wyższego chłopaka spotkały się z przestraszonymi teraz oczami blondyna. Niższy chłopak szybko odwrócił wzrok. Dotarli do wielkiej okrągłej podziemnej Sali. Utworzyli krąg i każdy zaczął wypowiadać szeptem zaklęcie. Na środku Sali była przykuta do kamiennego ołtarza młoda dziewczyna. Miała skrępowane usta, ale to nie miało za dużego znaczenia gdyż była nieprzytomna. Z pieczary naprzeciwko wejścia Sali wyłonił się smok z krwawoczerwonymi łuskami i czarnymi jak noc oczami. Zadzwonił łańcuchami, którymi był przykuty, gdy pełzł w stronę ofiary. Rytuał był krótki a smok nie sprawiał kłopotów. Gdy wyszli z Sali Alex odetchnął z ulgą. Wysoki chłopak o białej skórze czarnych długich włosach związanych w kucyk miał na imię Ventus. Nie spojrzał on na swojego kolegę dopóki wszyscy nie rozeszli się do swych komnat.
- Chodź. – powiedział krótko nawet nie spoglądając na młodszego.
- Zobaczysz. W końcu nas przyłapią. – ostrzegał go Alex, lecz pomimo tego na jego twarzy zagościł wielki uśmiech. Tajnym przejściem w ścianie wymknęli się z podziemnego zamczyska.
- Uwielbiam, gdy mnie tu zabierasz. – stwierdził zielonooki i przeciągnął się. Ventus w końcu spojrzał na kompana.
- Ściągaj te okropne łachy. Idziemy do miasta. – uśmiechnął się delikatnie.
- Łachy? Co by powiedziała twoja matka gdyby usłyszała, że tak nazywasz szaty Doloris.
- Pewnie nic. Jak zawsze. Tylko wpatrywałaby się we mnie tym dziwnym wzrokiem.
- O czym ty mówisz?
- Nie. Nic.. nie ważne. Ściągaj to i chodź. – powiedział sam się przebierając. Alex wykonał polecenie i szybko się przebrał. Dołączył do kolegi i po paru godzinach byli w małym miasteczku u podnóża gór granicznych. Weszli do tawerny i przywitali grzecznie ze starym zielarzem.
- Witaj panie. Jak się czujesz? – powiedział Alex a Ventus tylko skinął głową.
- Och w porządku. Dziękuję.
- Gdzie Jack? – spytał wyższy chłopak rozglądając się.
- Jakiś czas temu wyruszył z przybyszami w stronę góry krasnoludów. Raczej nieprędko wróci.
- Oh. Więc robi za przewodnika. Cóż. Przyjdziemy innym razem.
- Wątpię by była okazja. – powiedział starzec z tajemniczym uśmiechem.
- To znaczy? – odezwał się Alex.
- Ta jego młódka. Jak jej tam… Lisa. Pobiegła za nim. Wiecie, co ludzie o niej myślą. Pewnie będzie chciała z nim uciec. Znam go. Zrobi dla niej wszystko.
- W takim razie wyruszamy na górę krasnoludów. – stwierdził Ventus. Alexy tylko spojrzał na niego z szokiem wymalowanym na twarzy.
- Coś się stało?
- TY?! Chcesz iść bez pozwolenia ojca. Sam. Za jakimś kolesiem, który może cię zabić. Aż na górę krasnoludów. Które też notabene mogą cię pozbawić żywota?
- Po pierwsze. Dużo się zmieniło. Nie potrzebuję jego zgody… - Alex już chciał mu przerwać, więc ten szybko dodał – Nawet fakt, że jest przywódcą Doloris tego nie zmienia. – Alex zamknął usta a Ventus kontynuował. – Po drugie nie będę sam. Idziesz ze mną. Po trzecie i najważniejsze… Tylko smok jest w stanie mnie zabić. Pamiętasz jeszcze?
- No dobra. Może i masz rację. Ale na kiego ja ci tam potrzebny? – powiedział z miną jakby miał się zaraz rozpłakać. Nie było mu prędko do opuszczania tego świata.
- Dla towarzystwa. – powiedział z uśmiechem, lecz jednocześnie była to mina, dzięki której Alex wiedział, że nie może się sprzeciwiać. Wyruszyli w ślad za wędrowcami.
- Mówię ci. Jak wrócimy to nas zabiją. Dosłownie. W co ty mnie pakujesz? Znaczy ja wiem, że jesteś synem przywódcy to ci nic nie zrobią. Ale ja? Czemu mnie w to mieszasz? – dalej biadolił nad swym losem blondyn.
- Eh. Nie jestem jego synem. Nawet nie jestem synem Kiry.
- CO?!
- Dowiedziałem się niedawno, że nie są moimi rodzicami. Znaczy w pewnym sensie są ale mam świadomość innej istoty. Tak wynika z ich rozmowy. Wiem tylko, że jestem im z jakiegoś powodu potrzebny.
- Ale moja matka odbierała twój poród. To niemożliwe…
- Kira mnie urodziła, ale nie jestem jej dzieckiem. Była tylko narzędziem.
- …. W co ty mnie pakujesz… - powiedział prawie szeptem zielonooki, który zaczął pojmować powagę sytuacji.
- Teraz to mnie na bank zabiją. – po chwili dodał. - Może i lepiej. Dołączę do rodziców.
- Bzdury gadasz. Ze mną nic ci nie grozi. A teraz nie marudź tylko pośpiesz się. Muszę odnaleźć brata. – przyśpieszył kroku.
- BRATA?! Czego ja jeszcze nie wiem?!
- Eh. No dobra. Jack to mój brat. Nie urodziła go Kira. Kobieta, która wydała go na świat zmarła przy porodzie. Jej organizm nie wytrzymał. Jack jest za silny. Ja też, ale Kira miała magię do dyspozycji. Oboje jesteśmy dziećmi tego samego bóstwa.
- To znaczy, kogo? Bo jakieś mam wrażenie, że raczej nie stwórczyni.
- Nie. Pochodzimy od stwórcy.
- Świetnie. Czyli jesteś częścią apokalipsy?!
- Tak. Ja, Jack, Aeternus, Sanguis. Jest jeszcze kilka innych osób, ale nie wiem jak na razie, kim oni są.
- Oh. Jak fajnie jest się dowiedzieć od kumpla, że świat się kończy i to z jego pomocą. – parsknął Alex.
- Źle to interpretujecie. Koniec świata nie oznacza totalnej zagłady. To po prostu koniec jednego i początek następnego. – w trakcie rozmowy przyśpieszali coraz bardziej do tego stopnia, że aż zaczęli biec. Zauważyli przed sobą kilka osób. Schowali się za drzewo i obserwowali. Widzieli dziwną scenę, w której wilki zaczęły uciekać przed chłopakiem, który robił za przewodnika wędrowców. Gdy nieznajomi ruszyli dalej, Ventus i Alex ruszyli w ślad za nimi. Tamci mieli konie, co bardzo utrudniło pościg. Jednak chłopcy od małego byli szkoleni w zamczysku Doloris. Byli niezwykle szybcy i udało im się śledzić nieznajomych całą noc aż do momentu, gdy zatrzymali się przed wejściem do pałacu na górze krasnoludów.
- Nie ma szans. To jakaś twierdza. Nie dostaniemy się tam. – powiedział zmęczonym głosem Alex.
- Przez frontowe wrota na pewno. Ale my wejdziemy od góry.
- Widzisz te mury? To gigantyczna skalna ściana. Jak chcesz się na nią wdrapać?
- Nie będziemy się wdrapywać. – powiedział, po czym złapał swojego towarzysza w pasie i po chwili pojawili się na szczycie skalnej ściany służącej krasnoludom za mur obronny.
- Jak ty to…
- Czar teleportacji. – odpowiedział Ventus z uśmiechem. – jest wyczerpujący i działa na niewielkich odległościach, ale przydaje się. – dodał, lecz musiał na chwilę klęknąć by nie stracić równowagi. Był już bardzo zmęczony. Alex spojrzał w dół. Z muru widać było wędrowców. Skierowali się do pałacu.
- W porządku. Mam tu znajomego. Dowiemy się, czego oni tu szukają i odpoczniemy trochę. – powiedział wyższy chłopak.
- Znajomego? Tutaj? Czym ty jeszcze mnie zaskoczysz? – zaśmiał się Alex. Cieszył się z wizji odpoczynku.

poniedziałek, 1 czerwca 2015

"Tenebris: Powrót Smoków" cz.21 Ostateczna decyzja.



 Gdy udało im się dotrzeć do wrót było już widno. Anna nie zatrzymywała się przez całą noc więc Lisa zasnęła jej w ramionach podczas podróży. Gdy się zatrzymali dziewczyna przetarła błękitne oczy i spojrzała po wszystkich. Przez chwilę nie pamiętała co tu robi, ale gdy dotarło do niej gdzie jest natychmiast przybrała poważną minę i skupiła się. Anna zaśmiała się cicho pod nosem widząc to. Zsiedli z dość zmęczonych już koni. Kobieta podeszła do wrót i zastukała. Otworzył je sędziwy krasnolud.
- Nie, nie, nie, nie. Za dużo kłopotów. – już chciał zamknąć wrota lecz Anna mu na to nie pozwoliła. Przytrzymała drzwi ręką. Szare dotąd oczy starca zrobiły się zielonkawe a za nim pojawiły się dwa golemy stworzone z lodu. Były wysokie na trzy metry, nie posiadały głowy a zamiast rąk miały lodowe szpikulce. – Powiedziałem. Za dużo kłopotów. Wynoście się stąd. Kimkolwiek jesteście. – Anna wyglądała na zmęczoną tą sytuacją.
- Słuchaj. Szliśmy tu od paru dni. Nie spałam całą noc. Jestem w ciąży i czuję jakby coś co jakiś czas rozrywało mi wnętrzności. Szukam chłopaka który prawdopodobnie znajduje się gdzieś w tej okolicy. Powiesz nam czy coś widziałeś to nie rozwalę ci łba. – powiedziała to prawie szeptem lecz w taki sposób że Lisę, Armina i starca przeszedł zimny dreszcz. Zander był już przyzwyczajony do takiego tonu kobiety a Jack tylko przyglądał się golemom jak zahipnotyzowany.
- Chłopaka? – wyszeptał starzec. – Jakiego chłopaka?
- Lub bestię z czarnymi skrzydłami. – dodała Anna. Starzec zamarł a jego oczy tak się rozszerzyły, że przypominały dwie wielkie monety.
- Jak ów chłopak ma na imię? – spytał z lekkim niepokojem.
- Castiel. A ja jestem Anna. Jego opiekunka. – starzec zmierzył ją wzrokiem. Kobieta w żadnym calu na opiekunkę nie wyglądała. Raczej na wojowniczkę. Aktualnie wkurzoną wojowniczkę.
- Wchodźcie. Ale macie się mnie trzymać. – wymamrotał a golemy zniknęły.
- Nie wyglądają na krwiożercze. – wymamrotał Armin patrząc na mijane krasnoludy.
- Bo nie są. – powiedział Zander. – krasnoludy nie jedzą ludzi. Dlatego zastanawiam się czym jest to co zastaniemy na tronie. – powiedział widząc gigantyczne wrota przed sobą. Łatwo było domyślić się gdzie zmierzają. Sala tronowa. Gdy już znaleźli się przed tronem władcy, starzec pokłonił się. Na tronie siedział Aeternus.
- Witajcie. – powiedział z delikatnym uśmiechem. – Wyrosłaś na piękną kobietę Anno. – rudowłosa wyglądała na zdezorientowaną. – Za to ty, Zander, nic się nie zmieniłeś. – dokończył król. Elf delikatnie przekrzywił głowę.
- Zapamiętałbym takiego stwora jak ty… Skąd wiesz kim jesteśmy? – spytał elf.
- Raven mi o was dużo opowiadała. Poza tym widziałem was kilka razy gdy jej towarzyszyliście. Była bardzo niesforną młodą królewną. Zapuszczać się aż tak daleko… doprawdy cud że żyje.
- Żyła. – chciała go poprawić Anna.
- Nie. Żyje. – ponowił król. – Cały czas pilnuję by jej ogień nie zgasł. – powiedział lecz posmutniał.
- Kim ty do cholery jesteś? – spytała w końcu Anna. Wyglądała na naprawdę zmęczoną.
- Jestem Aeternus. Miło mi was poznać osobiście.
- Gdzie Castiel? – rudowłosa kobieta prawie krzyknęła.
- Musiałaś bardzo za nim tęsknić co? Nie martw się. Posłałem po niego. Zaraz tu będzie. – jak na potwierdzenie słów do Sali wbiegł Castiel i od razu rzucił się kobiecie i elfowi na szyję.
- Anna! Zander! Tak się cieszę, że nic wam nie jest. – powiedział z radością. Kobieta tuliła go z widoczną ulgą. Po chwili jednak chłopak musiał ją złapać gdyż zaczęła osuwać się na posadzkę. – Anna? – kobieta zasnęła.
- Gdy już zobaczyła, że wszystko jest w porządku emocje przestały trzymać ją w przytomności. – Stwierdził Armin. – Nie wyobrażasz sobie jak się o ciebie martwiła. Gdy dowiedziała się, że tu jesteś szła tu całą noc nie pozwalając nam na choćby moment odpoczynku. – mówił z uśmiechem blondyn.
- Anna… - wyszeptał cicho książę. - Powinniście wszyscy odpocząć. – powiedziała po chwili. – Gdy nabierzecie sił wszystko wam wyjaśnię.

 Gdy już zanieśli Annę do komnaty i ułożyli na wielkim łóżku Jack odezwał się po raz pierwszy odkąd weszli do pałacu.
- Chcę być w pokoju z Lisą. Wolę mieć ją na oku. – słysząc to niska krępa kobieta która wyznaczała im komnaty sypialne uśmiechnęła się i skierowała ich do odpowiedniej oraz dała im suche ubrania. Zandera wraz z Castielem zaprowadziła do kolejnej gdzie elf mógł odpocząć. Najwidoczniej mroczne elfy nie potrzebują zbyt dużo snu gdyż Zander nie miał zamiaru odpoczywać. Gdy weszli już do wyznaczonej dla niego komnaty od razu poprosił księcia o wyjaśnienia. Castiel starał się jak mógł wyjaśnić mu wszystko co zaszło. Gdy skończył elf wstał i skierował się w stronę wyjścia.
- Idź do Anny. Nie wiem jak się będzie czuła gdy się obudzi. – rzucił przez ramię.
- A ty?
- Ja idę coś załatwić. Nie martw się przyjdę do was gdy skończę. – powiedział po czym wyszedł. Castiel udał się w stronę komnaty Anny.


- Teraz jesteś szczęśliwa? – spytał Jack.
- Na pewno bardziej niż w wiosce. – odpowiedziała. Zaczęła ściągać z siebie ubrania jednak chłopak się nie odwracał. Wręcz przeciwnie. Przyglądał się jej uważnie. Wyglądała uroczo pomimo, że była przemoczona. Z jej długich jasnych blond włosów wciąż kapały krople wody. Chłopak spojrzał na jej różane drżące usta. Gdy to zauważyła spojrzała na niego zawstydzona rumieniąc się. Podszedł do niej bliżej a ona zagryzła dolną wargę. Zbliżył się jeszcze bardziej. Ich usta prawie się stykały. Dziewczyna chciała już zaprotestować ale pocałował ją i nagle jej cały opór gdzieś zniknął. Zaczął delikatnie zdejmować z niej ciuchy. Gdy już była naga pchnął ja na łóżko i rozebrał się. Dziewczyna była bardzo zawstydzona. Opierając się na łokciach patrzyła na jego poczynania. Zaczął powoli sunąć dłońmi w górę po jej nogach. Zadrżała. Rozchylił je i uklęknął między nimi. Podpierając się rękoma o łóżko po jej obu stronach zaczął ją delikatnie całować. Zamknęła oczy i delikatnie rozchyliła usta. Pocałunki zaczęły być coraz głębsze i namiętniejsze. Zszedł z nimi na jej szyję. Rumieniąca się dziewczyna jęknęła cicho, czując jak język chłopaka sunie po jej szyi, a usta zostawiają małe czerwone ślady. Delikatnie położył ją całkiem i oparł się na łokciach. Zszedł pocałunkami jeszcze niżej i zaczął pieścić jej piersi. Dziewczyna zaczęła cicho pojękiwać. Chłopak uśmiechnął się delikatnie przesuwając rękę po jej brzuchu zsunął ją w kierunku krocza dziewczyny. Złapała za nią. Spojrzał w jej oczy.
- Boisz się?
- Ja… jeszcze nigdy.. – jąkała się nie mogąc ułożyć spójnego zdania.
- Wiem. – powiedział z delikatnym uśmiechem i pocałował ją czule. – Rozluźnij się. – powiedział. Jednak dziewczyna nie puściła. – Chcesz być moja? – wypowiedział to pytanie szeptem do jej ucha. Dziewczyna jeszcze chwilę się wahała lecz puściła jego rękę i powiedziała.
- Tak.


 Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy Anna obudziła się na łóżku z wielkim baldachimem. Zauważyła, że na fotelu w kącie pokoju ktoś siedzi. Uniosła się wyżej i zobaczyła, że to Castiel.
- Wszystko w porządku? – spytał.
- Tak. – powiedziała, lecz w tym momencie poczuła silny ból brzucha. Krzyknęła i zwinęła się z bólu na łóżku. Castiel poderwał się na równe nogi i podbiegł do niej.
- Anna. Co się dzieje? – spytał bezradnie. Kobieta zacisnęła zęby.
- Zaraz przejdzie. – wycedziła. Castiel patrzył z niepokojem. Zander wszedł do komnaty. W ręce miał kielich z jakąś czerwoną cieczą. Podszedł do Anny.
- Wypij to. – powiedział spokojnym tonem.
- Co to? – zapytała dalej trzymając się za brzuch.
- Pomoże ci. – widząc jej wzrok dodał. - Zaufaj mi. – kobieta zawahała się. Wzięła łyk i prawie upuściła naczynie krztusząc się.
- To krew! – krzyknęła ze strachem.
- Owszem. Pragną jej. A ich matka nie chce ugasić ich pragnienia. – powiedział z lekkim uśmiechem. Castiel wyglądał na zdezorientowanego a Anna patrzyła na Zandera z lekkim strachem. – No dalej. Nie bądź samolubna. Wypij. – dodał patrząc jak kobieta zerka na ciecz. Z widocznym obrzydzeniem wypiła zawartość.
- Żeby było jasne... – powiedziała odstawiając pusty kielich. - … zrobiłam to tylko dlatego że po pierwszym łyku przestało boleć. – spojrzała na Zandera. – Nie dlatego że ci ufam. – po mimo słów w jej głosie dało się usłyszeć nutkę niepewności. Elf tylko delikatnie się uśmiechną w odpowiedzi.
- Czy ktoś wyjaśni mi co tu zaszło? – spytał wciąż zdezorientowany Castiel.
- Widzisz… tak jakoś wyszło że jestem z tym elfim dupkiem w ciąży. – powiedziała Anna wskazując kciukiem na Zandera. Ten tylko lekko się zarumienił i odwrócił wzrok.
- Ale.. ty.. przecież…
- Nie mogłam mieć dzieci? Heh. O ironio.. teraz urodzę… tylko nie wiadomo co. – spojrzała na kielich.
- Niech zgadnę. Mroczne elfy potrzebują krwi? – zwrócił się tym razem do Zandera.
- Tak. Ma najwięcej składników potrzebnych naszemu potomstwu do rozwoju. – oświadczył i zabrał kielich. – Niedługo znów będziesz musiała ją wypić. – tym razem zwrócił się do Anny, po czym wyszedł z komnaty. Castiel spojrzał na brzuch rudowłosej kobiety. Dopiero teraz zauważył że jest lekko zaokrąglony.
- Od jak dawna? – spytał.
- W noc w którą was porwali. – oświadczyła. Castiel zamrugał kilkukrotnie. Coś mu nie pasowało. Skoro było to tak niedawno to jeszcze nie powinno być widać. Kobieta przyłożyła dłoń do czoła. Widać było że jest słaba.
- Anno. Wiesz ile trwa ciąża u mrocznych elfów?
- Nie. Nigdy mnie to nie obchodziło. Dlaczego pytasz?
- Niecałe pięć miesięcy. – powiedział. Po chwili wyszeptał. - Ty wyglądasz jakbyś była już co najmniej w trzecim. – zapadła chwila ciszy. Kobieta patrzyła na niego nie do końca rozumiejąc co ma na myśli. – Nie wiem co jest w tobie. Ale to się rozwija wyjątkowo szybko. – wyjaśnił. Kobieta położyła dłoń na brzuchu. Nie wiedziała co ma o tym myśleć. – To cię niszczy. – zauważył patrząc na jej podkrążone oczy i niezwykle bladą twarz. Kobieta położyła się na poduszce. Patrzyła w sufit. Po chwili zaczęła powoli kręcić głową i powiedziała.
- Nie chcę umierać.
- Więc rób co ci każe Zander. Cokolwiek się urodzi. Na pewno w części będzie człowiekiem i elfem. A skoro tak… to będzie chciało krwi. – kobieta milczała. Wiedziała że książę ma rację. Ból minął gdy tylko poczuła smak krwi w ustach. Zamknęła oczy. Zacisnęła wargi. Castiel zaczął głaskać ją uspokajająco po głowie.
- Ten cały król… jak mu tam… - zaczęła.
- Aeternus.
- Aeternus… - potwierdziła. – Powiedział że Raven żyje.
- Tak. Widziałem ją. Jest jeszcze słabsza niż ty teraz.
- Jakim cudem żyje?
- To żaden cud. To przekleństwo. – powiedział patrząc w stronę okna. – Żyje dzięki krwi mojego ojca. Utrzymuje ją przy życiu ale nie potrafi całkiem jej uzdrowić.
- Twojego ojca?
- Tak. Aeternus. Król którego widziałaś. To właśnie mój ojciec.
- Tak. Teraz to jasne. Dlatego mówił, że nas widział. To on ją obserwował. Przez ten cały czas. Ale… czym on jest?
- Smokiem. Nie pamiętasz legendy o nim?
- Ale… to niemożliwe. Dawno zniknął.
- Nie zniknął. – pokręcił lekko głową. – Osłabł. I czeka.
- Na co?
- Aż będę w stanie odzyskać dla niego jego utraconą moc.
- Niby czemu miałbyś to zrobić?
- Bo tylko wtedy będzie wstanie pomóc mojej mamie. – ostatnie słowa wypowiedział z nutą bezradności w głosie. Anna zamilkła. Rozumiała w jakiej są sytuacji. Nie wiedziała tylko jak z niej wybrnąć. Jeśli Aeternus odzyska władzę znów zacznie zabijać. Lecz jeśli nie. Raven będzie cierpiała. Z głową pełną pytań bez odpowiedzi na powrót zasnęła.

wtorek, 26 maja 2015

"Tenebris: Powrót Smoków" cz.20 Zapowiedź zmian.



Drzwi otworzyły się powoli z cichym skrzypieniem. W pomieszczeniu panował półmrok. Tylko dzięki światłu świec i płomieniom z kominka było cokolwiek widać. Mnóstwo półek z książkami, wygodna kanapa, kilak kufrów. Nic nadzwyczajnego. Książę wszedł do środka. I spojrzał w prawo. Zamarł. Nie mógł uwierzyć oczom. Patrzył zszokowany na postać leżącą na wielkim łóżku. Kobieta spokojnie patrzyła w bok na widok za oknem. Półmrok sprawiał, że między jej bladą skórą i czarnymi włosami panował jeszcze większy kontrast. Powoli przeniosła swój wzrok na przybysza. Oczy jej się zaszkliły a usta wygięły w smutnym uśmiechu.
- Castiel. To naprawdę ty? – spytała z nadzieją w głosie. – Nie… - przedłużyła – pewnie znowu mam gorączkę. – stwierdziła ze smutkiem. Po jej policzkach spłynęły łzy.
- To ja mamo. – Podszedł do niej szybko i usiadł obok na łóżku. – To naprawdę ja. – dotknął dłonią jej policzka i otarł łzę. Rzeczywiście była rozpalona. Przytuliła twarz do jego ręki. Nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Jego matka żyła. Była tutaj koło niego. Objął ją ramionami i oparł głowę o jej ramię. Płakał. Po części ze szczęścia, że żyje, że może ją zobaczyć, a po części przez to, w jakim jest stanie.
- Ale co ty tutaj robisz? Powinieneś być z Anną. Czy ona… Czy nic wam się nie stało?
- Nie. To znaczy. Chyba nie. Rozdzieliliśmy się. Ale teraz to nie jest ważne. Co się stało z tobą? Jak się tu znalazłaś?
- Twój ojciec mnie ocalił. – powiedziała delikatnie się uśmiechając. – Konałam, gdy po mnie przybył. Zabawne. Na początku myślałam, że to śmierć. Czarny płaszcz do ziemi zakrywał wszystko. Twarz zasłaniał kaptur. Zabrał mnie stamtąd tak szybko, że nikt się nie zorientował. – Cały czas się uśmiechała. – Oh. Castiel. Tak się cieszę, że to przeżyłeś. Bardzo się martwiłam. Błagałam Aeternusa by zgodził się abym mogła cię zobaczyć. Pozwolił mi jakiś czas temu… - nie dokończyła. Przerwał jej kaszel. Zasłoniła usta ręką.
- Mamo! Co ci jest? – Castiel patrzył na nią zaniepokojony trzymając ją za ramiona.
- Ostrzegał mnie, że tak będzie. Mówił, że jestem za słaba. Ale ja musiałam cię zobaczyć. Musiałam wiedzieć, że żyjesz i że masz się dobrze. – mówiła kobieta. Łzy znów spływały jej po policzkach.
- Ale dalej nie rozumiem, dlaczego jesteś w takim stanie.
- Nie jestem do końca żywa. Ale też nie umarłam. Jestem zawieszona między tymi dwoma stanami. Zostałam w połowie wyrwana śmierci dzięki krwi twojego ojca. Niestety Aeternus nie ma pełnej siły, więc nie może całkowicie mnie uzdrowić. Sam jest w podobnym stanie, co ja. Pewnie gdyby był człowiekiem byłoby z nim nawet gorzej niż ze mną. Ten smok jest istotą nieśmiertelną a jednak umiera. Z każdym rokiem jest coraz słabszy. Bez serca w końcu zginie. Nie wiem czy ojciec mówił ci o tym.
- Tak wiem o sercu. I o tym, że jest smokiem.
- Oh. Zdaję sobie sprawę z tego, że wiesz, kim jest. Widziałam waszą walkę. Jak na tak młodego smoka jesteś naprawdę potężny.
- Ojciec twierdzi, co innego.
- Nie przejmuj się tym. Po prostu wiele od ciebie wymaga. Pokłada w tobie nadzieje.
- Nadzieje?
- Tak. Ty masz swoje serce. Jesteś takim samy smokiem jak on. I tylko ty będziesz w stanie nam pomóc kochanie. – pogładziła go po policzku. Książę zrobił zmieszaną minę. Nie chciał pomagać ojcu. Wiedział, jakie będą tego konsekwencje mimo to kochał matkę i nie mógł pozwolić na to by cierpiała.

Tymczasem u podnóża góry w niewielkiej wiosce zatrzymała się trójka przybyszów. Anna weszła do tawerny. Jej wzrok był lodowaty a postura napięta. Wywarła na wszystkich takie wrażenie, że aż nikt nie śmiał pisnąć choćby słowa. Podeszła do baru i powiedziała donośnym głosem do wszystkich obecnych.
- Czy ostatnio ktokolwiek widział przelatującą nad waszą wioską bestię?! – Ludzie nie wiedzieli jak zareagować. Większość z nich myślała, że stojąca przed nimi kobieta zwariowała. Nagle z rogu karczmy dobiegł ich głos starca.
- Ja. – Mężczyzna wyglądał na zmęczonego życiem i na takiego, który to już wiele w życiu widział. – Jesteś jakimś łowcą, co? – zwrócił się do niej z lekkim uśmiechem. – Radzę ci iść w góry. Tam się bestia czai. O ile nie dorwały jej te krwiożercze krasnoludy. Podobno ich król pożera ludzi. Może i z bestią sobie poradził. – skończył mówić i zapalił swą fajkę.
- Krasnoludy? – zainteresowała się rudowłosa kobieta.
- Panienka raczej nie pochodzi z tych stron, co? Nie szkodzi. Krasnoludy to tacy ludzie gór… - nie zdążył dokończyć gdyż Anna mu przerwała.
- Wiem, kto to krasnoludy. Nie przypominam sobie jednak by kiedykolwiek jadły ludzi.
- Ależ skąd. Krasnoludy ich nie jedzą. Robi to ich król. A raczej bestia, którą za króla uważają.
- Skąd to wiesz?
- Raz na jakiś czas ktoś znika. Najczęściej jest to młoda kobieta. Dziewica. Dziwne prawda? Ale mówią, że tylko krew czystej może go nasycić. Makabryczna sprawa.
- I nic z tym nie robicie?
- My? Jesteśmy prostym ludem. Gdzie nam porywać się na krasnoludów. Nie. To za wiele dla nas.
- Rozumiem. Jak można się tam dostać?
- Jack was zaprowadzi. Tylko on jest na tyle… emmm… - tu urwał szukając odpowiedniego słowa. – nietypowy… by zapuszczać się tak daleko na ich tereny. – skończył mówić, po czym wstał powoli i poszedł na lekko chyboczących się nóżkach podpierając się laską prosto w stronę wyjścia. Anna poszła za nim. Dom starca był całkiem blisko. Mała, stara chatka.
- Jack! Mamy gości! – krzyknął starzec będąc jeszcze w progu drzwi wejściowych. Z sąsiedniej izby wyszedł młody chłopak o niezwykle bladej skórze, bladoróżowych ustach, czarnych włosach do ramion związanych w kitkę oraz czarnych oczach. A właśnie czerń tych oczu była niezwykła. Annę przeszedł dreszcz na ich widok. Przypominały otchłań.
- Witam. – powiedział beztrosko. Chłopak mógł mieć na oko z siedemnaście wiosen. Szczupły, nie za wysoki. Ubrany w poplamiony fartuch. Dopiero, gdy kobieta zmierzyła go wzrokiem zrozumiała gdzie jest. Pełno ziół i buteleczek z proszkami i płynami walało się po całej chałupce. Wyglądało na to, że starzec jest znachorem a młodzieniec jego uczniem.
- Zaprowadzisz tą miłą kobietę oraz jej towarzyszy na górę krasnoludów. Szukają tego stwora, co go jakiś czas temu widzieliśmy zbierając zioła. Pamiętasz jeszcze?
- Oczywiście mistrzu. Cokolwiek to było pewnie jest gdzieś na tej górze. Ciekawe czy ta kobieta jeszcze żyje…
- Kobieta? – spytała z przejęciem Anna. Wiedziała, że prawdopodobnie to Leila.
- Tak. Niósł ją w łapach. – powiedział bez emocji.
- Wzrok ma sokoli. – zachwalał ucznia starzec.
- Prowadź. Natychmiast. – powiedziała stanowczo rudowłosa. Chłopak skinął głową i wyszedł z chatki. Przed nią na Annę czekali Zander i Armin.
- To on nas ma tam zaprowadzić? – spytał z niepokojem blondyn. Według niego chłopak nie wyglądał za dobrze. Cienie pod jego oczami mocno go zmartwiły. Zander natomiast przyglądał się chłopakowi uważnie bez słowa. Jego przenikliwe oczy przyciągnęły uwagę młodzieńca. Stali tak chwilę patrząc na siebie nawzajem.
- Tak. To Jack. – powiedziała rudowłosa. - A wy, co? – spytała patrząc to raz na Zandera i młodzieńca.
- Wybacz. Nigdy wcześniej nie widziałem elfa. Zawsze mi mówili, że to niezwykle piękne istoty. A ty… cóż.. wyglądasz… niepokojąco… - ostatnie słowa chłopak wykrztusił z trudem. Widać było, że czół się niepewnie w towarzystwie Zandera.
- Jestem mrocznym elfem. To naturalne, że wyglądam… odmiennie.
- Ale te oczy, pazury i… czy ty masz kły?
- Owszem. Nie żywię się roślinami jak moi kuzyni. Potrzebuję ich.
- To, czym się żywisz? – powiedział z lekkim niepokojem.
- Mięsem.
- To tak jak my. – powiedział z lekkim uśmiechem młodzieniec. W odpowiedzi elf zbliżył się do niego i pochylając się powiedział mu szeptem prawie do ucha.
- Ty jesteś tym mięsem. – po ciele chłopaka przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
- Dobra dość tego! Zander nie strasz go, bo nam tu młody wykituje. – odezwała się Anna poirytowana całą sytuacją. Jednak Jack nie wyglądał na przerażonego.
- Wilk pośród owiec? Niezwykłe. - Powiedział z delikatnym uśmiechem.
- Mam wrażenie, że ty akurat coś o tym wiesz. – powiedział elf prostując się i zostawił na chwilę chłopaka w osłupieniu. Podszedł do Armina klepną go w plecy, po czym powiedział.
- Wszystko w porządku? – Armin zadygotał i trzęsącym się głosem powiedział.
- T.. Tak… - nerwowy uśmiech nie mógł zejść mu z twarzy. Wyglądało na to, że na niego podziałało to o wiele bardziej niż na młodzieńca. Anna tylko westchnęła nie do końca rozumiejąc, co zaszło i zwróciła się do ich nowego przewodnika.
- No. Nie traćmy czasu. Prowadź. – chłopak skinął głową i poszedł w stronę krętej dróżki. Droga ta wchodziła prosto do lasu obrastającego podnóża gór. Szedł bez słowa nie oglądając się za siebie, lecz po chwili nie miał wyboru. Młoda dziewczyna dosłownie wpadła na niego biegnąc.
- Jack! – krzyknęła zapłakana. – Znowu go widziałam. On znowu zabił. Ja.. ja już nie chcę.. nie dam rady dłużej.. – chłopak tulił ją w ramionach i gładził uspokajająco po głowie.
- Wszystko w porządku kochanie? Nic ci się nie stało?
- Mi nie.. ale.. ale on… on zabił Dianę. Prawie, że na moich oczach. Uciekłam. Schowałam się. Nie wiedziałam, co mam zrobić.
- Nienawidziłaś jej prawda?
- Co to ma wspólnego?
- To chyba dobrze że nie żyje. Już więcej cię nie skrzywdzi.
- Jack! Nie chodzi o nią. Chodzi o tego mordercę. On znowu to zrobił. I znów nikt mi nie wierzy. Jak tak dalej pójdzie zaczną myśleć że to ja! Proszę Jack! Ucieknijmy z tego miejsca! Ja już nie daje rady! – dziewczyna płakała tuląc się w jego ramiona. Chłopak spojrzał na Annę.
- Może iść na razie z nami? Nie chcę by była sama.
- Dobrze ale ty za nią odpowiadasz. – stwierdziła. Zander uśmiechnął się prawie niezauważalnie. Jednak Jack to wychwycił. Chłopak zacisnął szczękę. Szli dalej a dziewczyna próbowała się uspokoić. Dalej miała zapłakane oczy ale mimo to spojrzała na towarzyszy swojego wybranka.
- Witam. Przepraszam, że się nie przedstawiłam. Jestem Lisa.
- Witaj. Jestem Anna – powiedziała rudowłosa miłym tonem. – a to Zander i Armin – wskazała po kolei na towarzyszy. – miło mi cię poznać. – dziewczyna w odpowiedzi uśmiechnęła się delikatnie.
- Więc w waszym miasteczku jest morderca? Nie dziwię się że chcesz uciec. – powiedział bez zastanowienia Armin. Dziewczyna złapała mocniej ramię młodzieńca.
- Bardzo się boje że będę następna. Giną wszyscy wokół mnie. – Powiedziała drżącym głosem. Jej chłopak nagle przystaną. Wszyscy zrobili to sami.
- Chyba mamy mały problem.. – Przed nimi zza drzew wyłoniło się kilka wilków. Konie idące zaraz za nimi zaczęły rżeć z widocznym strachem. Anna już chciała chwycić za miecz lecz Zander ją powstrzymał.
- Nie poradzisz sobie z nimi? – spytał elf jadowitym tonem. Chłopak nawet nie drgnął mimo wpatrujących się w niego z niemym pytaniem oczu dziewczyny. Rudowłosa kobieta czuła się zbita z tropu. Nie rozumiała o co chodzi elfowi. Wilki zaczęły się do nich zbliżać. Armin patrzył na wszystkich po kolei po czym powiedział szeptem do dziewczyny.
- Lepiej schowaj się za nami. – z widoczną niechęcią dziewczyna odsunęła się od swego wybranka i wycofując się powoli schowała za blondynem. Nikt nie widział uśmiechu który wpełzł na usta młodzieńca.
- Tak.. chyba powinienem zrobić to sam. – powiedział po czym zaczął iść w stronę zwierząt. Te z początku warczały lecz po chwili zaczęły węszyć i widocznie rozpoznając jego zapach zaczęły uciekać.
- Dziwne. – stwierdziła rudowłosa. Jack stanął w miejscu. Nikt nie widział jego psychopatycznego uśmiechu. Nikt oprócz wilków które teraz uciekały w popłochu.
- Możemy iść dalej. – oznajmił Zander.
- Pośpieszmy się. – Anna nerwowo patrzyła na niebo. Słońce chyliło się ku zachodowi. Ruszyli dalej. Zapadał zmrok. Słychać było niepokojące dźwięki. Każdy szmer w krzakach czy odgłos łamanych gałęzi stawiał ich na baczność. Wszystkich oprócz Zandera i młodzieńca. Ci wyglądali tak swobodnie jakby poruszali się po własnym domu. Drzewa rzucały złowrogi cień. Lisa pisnęła widząc coś białego między drzewami.
- Coś się stało? – spytał Armin za którym chowała się jak za tarczą. Spojrzał w stronę w którą patrzyła. – Emmm.. ludzie… tam ktoś… wisi. – Zander i Anna spojrzeli na niego ze zdziwieniem, a Jack tylko się zatrzymał.
- Taaak.. to ta zaginiona dziewczyna. Sam się nią nie zajmę a nikt z wioski nie zapuściłby się dobrowolnie tak daleko. – wyjaśnił młodzieniec.
- Wiedziałeś że tu jest i nic mi nie mówiłeś? – zapiszczała Lisa. – Przecież zaginęła dwa tygodnie temu!
- Po co miałem cię dodatkowo straszyć? To bardzo dziwna sprawa. – wypowiadał słowa bez emocji w głosie. – Ktoś ją ogłuszył i powiesił za ręce. Nie miała możliwości wydostania się. Pewnie jej ciało tam jeszcze wisi tylko dlatego że jest za wysoko by dosięgnęły ją wilki.
- Ktoś musiał być dobry w wspinaczce po drzewach.. lina jest zawieszona tak wysoko..  – stwierdził Zander.
- Moglibyśmy o tym nie gadać tylko pójść dalej? Nie mamy czasu na trupy. Musimy odnaleźć Castiela. – Anna była już wyraźnie podenerwowana. Rozglądała się nerwowo.
- I Leilę… - dodał Armin. Ruszyli dalej. Po chwili musieli zacząć wspinać się pod górę. W pewnych momentach droga stawała się naprawdę stroma. Wyglądało na to że Jack mimo drobnej postury dość łatwo radził sobie z wszelkimi trudnościami. Pomagał Lisie która co chwilę potykała się o wystające gałęzie lub zsuwała z bardziej stromych części ścieżki. Zaczęło padać. Ścieżka zaczęła przypominać błotnistą papkę. Co jakiś czas słychać było pioruny. Armin widział jak przemoczona Lisa zaczęła się trząść z zimna. Wyciągnął koc z torby przymocowanej do konia i okrył ją.
- Musi starczyć. – powiedział i uśmiechnął się życzliwie. Zander, Anna i Armin mieli na sobie płaszcze z kapturem które dobrze chroniły ich przed ulewą. Mężczyzna zwrócił swoją uwagę również na jej wybranka ale ten wyglądał jakby pogoda nie sprawiała mu żadnego problemu. Był cały przemoczony ale mimo to szedł dalej niewzruszony. Przed nimi widać było wyjście z lasu oraz małą polanę. Gdy do niej doszli Jack odezwał się.
- Teraz wystarczy że pójdziecie tą skalną ścieżką. Zaprowadzi was prosto do wrót tej całej twierdzy krasnoludów.
- Twierdzy? – spytał Armin. Wyglądał na zdziwionego. Jak można wybudować twierdzę na zboczu góry? Nie mógł sobie tego wyobrazić.
- Tak najłatwiej to nazwać. Po drugiej stronie skalnego muru zbudowały swoją wioskę. Widać ją tylko jeśli wyjdzie się naprawdę wysoko. Ale to dość niebezpieczne więc odradzam.
- Z jakiego powodu jest to takie niebezpieczne? – dopytywał blondyn.
- Trolle. Lubią jaskinie. W tych górach jest ich pełno.
- Dobrze wiedzieć. – powiedział z nutą niechęci w głosie.
- Chcę iść z nimi. – powiedziała nagle Lisa.
- Co? Dlaczego? – zdziwił się Jack. Patrzył na nią z niedowierzaniem. Dziewczyna wyglądała na śmiertelnie poważną.
- Wolę zginąć z rąk krasnoludów niż w jakiejś zapyziałej dziurze.
- Skarbie. Nic ci nie grozi…
- Nic?! – przerwała mu. – codziennie widzę jak ktoś ginie. Codziennie każdy udaje że to wypadek. Myślą że oszalałam. – mówiła drżącym głosem i ze łzami w oczach lecz wciąż poważna. - Mam tego dość! Nie będę czekać na śmierć! – wykrzyczała i pobiegła w stronę skalnej ścieżki. Mijając zaskoczonego młodzieńca. Odwrócił się patrząc za nią po czym zwrócił się do reszty.
- Obiecuję że nie będzie wam przeszkadzać. – i pobiegł za nią. – Hej! Lisa! Czekaj! To niebezpieczne!
- No świetnie. – podsumował Armin.
- Jeszcze tylko balast był nam potrzebny. – syknęła sarkastycznie Anna. Widać że kobieta miała już dość. Wsiadła na konia. – Ruszamy. – powiedziała stanowczo a jej towarzysze wsiedli na swoje konie. Jechała jako pierwsza. Gdy mijała już ich dotychczasowego przewodnika wystawiła rękę i złapała Lisę w pasie. Posadziła ją na swoim koniu i jechała dalej nie oglądając się za siebie. Wiedziała że Zander złapie młodzieńca co też się stało. Elf spodziewał się, że kobieta weźmie ich ze sobą. Wbrew pozorom miała miękkie serce choć sam pomysł zabrania ich prosto do potencjalnego wroga nie było rozsądne.

niedziela, 17 maja 2015

"Tenebris: Powrót Smoków" cz.19 Trudne początki.



Zapadł zmrok. Czarne chmury gęsto zasłoniły niebo. Powoli z nieba zaczęły spadać krople wody. Castiel stał z zawiązanym na oczach materiałem. Czuł się niepewnie. Wiedział, że zostanie zaatakowany, lecz nie wiedział, z której strony. Wcześniej zawsze polegał na swoim doskonałym wzroku. Widział świetnie nawet w ciemności. Poczuł chłodne podmuchy powietrza i krople deszczu na skórze. Zdał sobie sprawę, że słyszy wyraźnie nie tylko krople spadające na ziemię i szumiące liście drzew. Słyszał też kroki. Ktoś zataczał wokół niego koła. Słyszał to tak wyraźnie, że mimo zamkniętych oczu widział go. Szelest ubrań nakreślał sylwetkę. Postać była półtora metra od niego. Nie zatrzymywała się, lecz stawiała powolne kroki. Czuł, że Aeternus go obserwuje. Deszcz zaczął padać jeszcze mocniej. Wsłuchał się w niego. Krople dźwiękiem odbijania się od różnych powierzchni nakreśliły mu wizję terenu. To tak jakby widział świat stworzony z dźwięków. Wiedział Gdzie znajduje się każda rzecz wokół niego. Mógł zlokalizować najmniejsze źdźbło trawy, każde drzewo, głaz a nawet każde żywe stworzenie w swojej okolicy. Nagle niebo przeszedł piorun. Grzmot był tak głośny, że skupiony na cichych dźwiękach odbijającej się od ziemi wody książę zakrył rękami uszy i syknął. Aeternus to wykorzystał. Uderzył chłopaka z pięści w brzuch. Ten upadł na ziemię i zgiął się z bólu. Ciche jęknięcie wskazywało na to, że chłopak oberwał wystarczająco mocno by dobrze to odczuć. Białowłosy nie poprzestał na tym. Złapał chłopaka jedną ręką za szyję i uniósł tak wysoko by ten nie dosięgał stopami do ziemi. Castiel zacisnął zęby i obiema rękami złapał za rękę, której dłoń zaciskała mu się na gardle. Miotając się próbował mu się wyszarpnąć.
- Czy naprawdę jesteś aż tak słaby? – spytał Aeternus. W jego głosie można było odczuć drwinę. – Wystarczy cię tylko oślepić by bez trudu móc cię zabić? – mówił zaciskając coraz mocniej palce. Chłopak ze wszystkich sił próbował łapać oddech. – Po co miałbym cię szkolić, jeśli pierwszy lepszy mag może zabić cię wpierw oślepiając blaskiem jakiegokolwiek zaklęcia? – pytał, choć nie oczekiwał odpowiedzi a reakcji, która wskazywałaby na to, że się myli. Castiel przestał się miotać. Ręce opadły mu luźno wzdłuż ciała usta były zamknięte. Przestał walczyć i oddychać. Król uniósł jedną brew zastanawiając się, o co chodzi chłopakowi. Wyraźnie czuł pod palcami jego puls. Serce młodzieńca nie biło tak szybko jak przed momentem. Uderzenia były wolne i spokojne. Aeternus poczuł, że deszcz nagle przestał tak intensywnie na niego padać, mimo że wszędzie w około ulewa ciągle trwała. Spojrzał w górę. Nie zdążył zareagować widział tylko jak masa wody o kształcie wielkiej kuli spada na niego. Ciężar cieczy ich przygniótł. Rozlewające się na wszystkie strony fale sprawiły, że białowłosy mężczyzna puścił chłopaka. Duże masy wody mają ogromną siłę. Aeternusa poniosła 10 metrów dalej. Castiel miał mniej szczęścia gdyż masa wody poniosła go na ścianę zamku. Poczuł ostry ból, gdy uderzył o nią plecami. Gdy już opadła wstał i skoncentrował się na najdrobniejszych dźwiękach, które zdradziłyby mu położenie przeciwnika. Zmęczenie i przyśpieszony oddech znacznie mu to utrudniały. W ostatniej chwili usłyszał szybko zbliżającą się postać. Odskoczył w bok, dzięki czemu pięść Aeternusa zamiast w jego twarz uderzyła w mur. Książę słyszał jak woda w kałuży chlupocze przez trafiające w nią odłamki skał. Po jego plecach przeszedł zimny i nieprzyjemny drzesz. Dobrze wiedział, że ojciec nie ma zamiaru być delikatny. Jednak wizja tego, co by się stało z jego twarzą gdyby nie uniknął ciosu była dla niego dość niepokojąca. Zamyślenie wiele go kosztowało gdyż nie zauważył, że król z dużą siłą kopnął go w brzuch. Chłopak został odrzucony kilka metrów i runął na ziemię. Poczuł w ustach nieprzyjemny smak. Coś jak krew zmieszana z przetrawionym mięsem. Chciał się unieść, lecz ojciec nie pozwolił mu na to przyciskając go jedną nogą do ziemi.
- Nieźle. Nie powiem, że nie. – słychać było, że oddycha szybciej. Castiel przypomniał sobie, że bez swojego serca Aeternus jest słabszy. Miał nadzieję, że dzięki temu ma szansę. Nie wiedział, jakie zamiary ma, co do niego ojciec. Co jeśli okaże się za słaby? Co jeśli to będzie oznaczać, że jest mu nie potrzebny? Czy go zabije? Nie wiedział nic, więc musiał działać. Skupił się i wyrównał własny oddech. Aeternus przyglądał mu się uważnie. Zastanawiał się, co jego syn kombinuje tym razem. Nie musiał długo czekać na odpowiedź. Potężny podmuch powietrze wręcz go uderzył. Zrobił to z taką siłą, że zwalił go z nóg. Udało się to nie tyle z powodu siły wiatru, co z efektu zaskoczenia. Król nie spodziewał się, że chłopak użyje przeciwko niemu innego żywiołu. Jak dotąd myślał, że chłopak zna tylko sztuczki związane z wodą. Castiel wstał. Tym razem wiedział dobrze gdzie szukać przeciwnika. Cios mężczyzny po raz pierwszy tej nocy został zablokowany przez młodego księcia. Na twarz króla wpełzł triumfalny uśmiech, gdy zobaczył jak jego pięść jest zablokowana przez dłoń chłopaka. To był jego cel. Lecz musiał jeszcze sprawdzić czy to nie przypadek. Zadawał kolejne ciosy. Castiel je blokował. Nawet, gdy mężczyzna przyśpieszył chłopak wciąż dawał radę blokować jego ataki.
- Świetnie. Jesteś dość szybki. – powiedział król, po czym odskoczył do tyłu. Cofnął się na dość sporą odległość. Zrobił kilka kroków w bok i podniósł sporych rozmiarów głaz. Skoczył i będąc dość wysoko nad ziemią rzucił go w Castiela. Chłopak czół, że coś dużego leci w jego kierunku, lecz nie mógł określić, co to dokładnie jest. Wiedział, że nie zdąży uciec, więc postanowił to złapać. Chwycił wielki twardy przedmiot zaciskając przy tym zęby. Czuł jak nogi uginają mu się pod wpływem ciężaru skały. Teraz już czół, co to jest. Odrzucił głaz w bok. Oddech znów znacznie mu przyśpieszył.
- Siła średnio. – stwierdził Aeternus patrząc na poczynania chłopaka.
- Średnio? To warzyło chyba z tonę! – zaprotestował chłopak.
- Właściwie półtorej tony. Owszem jak na człowieka to niezwykle dużo. Ale jak na smoka raczej marnie. To pewnie wpływ genów twojej słabej matki.
- Nie mów o niej w ten sposób! – Książę poczuł nagły przypływ gniewu.
- Oh. Nie zrozum mnie źle. Miałem na myśli to, że była ludzką kobietą. A oni z natury są dość słabi.
- Trzeba było wybrać kogoś innego.
- Serce nie sługa.
- Nigdy nie wierzyłem w bajki. Ta nie stanowi wyjątku.
- Uważasz, że nic do niej nie czułem?
- Tak. Tak właśnie uważam. Była tylko narzędziem czyż nie? – sam nie wiedział, czemu to mówił. Może to złość, którą w sobie tłamsił. Może coś innego. Po prostu musiał mu to wszystko powiedzieć.
- A niby, jaki miałbym mieć cel łącząc się z Raven?
- Żyjesz tysiące lat. Moja matka nie była twoją pierwszą kobietą czyż nie? Nie próbuj zaprzeczać. O tym legendy też wspominały. Jednak jakoś nigdy nie słyszałem bym miał rodzeństwo.
- Bo jak dotąd nie przeżyły. – przerwał mu mówiąc chłodnym tonem. – Z jakiegoś powodu jesteś pierwszym, który przeżył.
- Smoki nie odczuwają potrzeby przedłużenia gatunku. Po co ci potomek?
- Nie za dużo myślisz? – powiedział ostro i w jednej chwili zjawił się przy nim. Zadał cios w brzuch. Castiel nie był w stanie go zablokować. Upadł na ziemię. Tym razem był jeszcze silniejszy. Ból przeszył go całego. Zamroczyło go lekko a w uszach usłyszał szum.
- Wstawaj. – powiedział krótko mężczyzna. Chłopak nie za dobrze go usłyszał. – To jeszcze nie koniec. – dodał a chłopak nieudolnie próbował się unieść. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa.
- Może i masz rację. Trzeba było wybrać kogoś silniejszego. Twoja wytrzymałość jest na tak niskim poziomie, że aż nie mogę uwierzyć, że jesteś moim potomkiem. – każde słowo było przesycone pogardą. Castiel znów poczuł złość. Nie był oswojony z uczuciami. Przez większą część życia prawie nic nie czuł. Stanął na równe nogi trzymając się jedną ręką za brzuch. Król chciał zadać cios, lecz Castiel go zablokował. Niestety książę nie wiedział, że taki był jego cel. Zaczął zadawać mu ciosy z różnych stron zwinnie się przemieszczając. Chłopak był szybki, ale nie zmieniając pozycji nie był w stanie blokować wszystkiego.
- A myślałem, że jedynym problemem będzie siła. Jednak ze zwinnością też u ciebie marnie. – westchnął Aeternus zrezygnowany i zadał mu dość mocny cios otwartą dłonią w czoło. Spodziewał się, że chłopak upadnie, lecz ten wyginając się do tyłu stanął na rękach, po czym obracając się kopnął przeciwnika w bok. Stanął z powrotem na równe nogi.
- A to ciekawe. – powiedział zdziwiony Król trzymając się za dość mocno bolące miejsce. – Wygląda na to, że jesteś dość giętki. A skoro i szybkości ci nie brakuje to, czemu nie jesteś w stanie dotrzymać mi kroku? – Mężczyzna zastanowił się chwilę. – Dobrze. Koniec na dzisiaj. Zdejmij opaskę. – rozkazał i podszedł bliżej chłopaka. Castiel zdjął materiał z oczu i spojrzał na ojca. Było ciemno a burza wciąż szalała. Mimo to widział go doskonale. - Stój spokojnie. Nie rób ani jednego kroku w tył. – mężczyzna napierał palcem wskazującym na jego czoło przechylając go coraz bardziej do tyłu. Mimo że robił to powoli chłopak już po krótkiej chwili runął na ziemię i spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem.
- O co ci chodzi? – spytał z wyrzutem.
- To był najzwyczajniejszy test na utrzymanie równowagi. Oblałeś. Ale dzięki temu znalazłem powód, dla którego pod koniec tak kiepsko ci szło. – zaczął kierować się w stronę wrót pałacu. – Wracajmy już. Jesteśmy zupełnie przemoczeni. – stwierdził i machnął ręką dając do zrozumienia, Castielowi że ma za nim podążać. Chłopak czuł się obolały i zmęczony. Lecz ciągle odczuwał złość. Idąc korytarzem patrzył na mężczyznę widocznie zdenerwowany.
- Nie odpowiedziałeś mi na pytanie. – przerwał w końcu ciszę.
- I nie zamierzam.
- Dlaczego?
- To jeszcze nie twoja sprawa. Cierpliwości.
- Więc miałem racje. Masz w tym konkretny cel. – syknął książę. Aeternus tylko wywrócił oczami.
- Dlaczego tak potraktowałeś Raven! Gdyby nie ty ona by żyła! – Chłopak był wściekły. Król słysząc to stanął i spojrzał na chłopaka.
- A widziałeś kiedykolwiek jej zwłoki? – zapytał mężczyzna akcentując każde słowo i patrzył na chłopaka wyczekująco. Ten natomiast wyglądał jakby nie wiedział, o co mu chodzi. Aeternus westchnął zamykając jednocześnie oczy. Złapał młodzieńca za rękę i zaczął znów prowadzić w podziemia. Castiel czół się nieco zdezorientowany takim zachowaniem. Co wspólnego z tym dziwnym pytaniem mają lochy? Bał się zastanawiać nad odpowiedzią pamiętając, co stało się, gdy ostatnio tam był. Tym razem jednak wybrali jedne z bocznych drzwi. Za nimi znajdował się długi korytarz. Pochodnie zapalały się, gdy tylko się do nich zbliżali i gasły, gdy się oddalali. Król szedł szybkim krokiem. Ciągnięty Castiel niekiedy potykał się o wystające kamienie nierównej posadzki.
- Chciałem powiedzieć ci o wszystkim w odpowiednim momencie, ale nie.. – mężczyzna przeciągną ostatnie słowo wywracając oczami. – Ty koniecznie musisz wszystko wiedzieć. Wolałem byś najpierw był gotów, ale oczywiście ty chcesz natychmiastowych wyjaśnień. – mówił a w jego głosie słychać było zdenerwowanie. Na końcu korytarza znajdowały się kręte schody w górę. Po dłuższej chwili dotarli do wrót. – Dobrze, więc. Masz to, czego chciałeś. -  Król lekko, lecz stanowczo pchnął w ich stronę chłopaka. – Tylko grzecznie zapukaj. – powiedział i odszedł. Castiel stał wciąż zdezorientowany. Spojrzał na wrota. Podniósł niepewnie rękę i zapukał.

Przeprasza. Matury...

Wybaczcie za aż tak długą nieobecność. Niestety przygotowania do matury jak i sama matura to poważna sprawa.
Pomyślałam że w ramach przeprosin mogę pokazać wam przybliżony wygląd moich postaci.Oczywiście nie umiem aż tak pięknie rysować więc posłużyłam się kreatorem (leń ze mnie wiem).
Link do strony kreatora:
http://www.rinmarugames.com/game/?game_id=392
 I tak oto powstała (PRZYBLIŻONA) wersja:
 Leily i Castiela.
Anny i Zandera.
i naszych nowych postaci. Oto Lisa i Jack. Pojawią się już niedługo i nieźle namieszają w życiu naszych bohaterów.

 Oczywiście dzisiaj pojawi się też nowa część. Postaram się dodawać nowe części co tydzień. (Może częściej?...)