Uwaga!
Opowiadanie zawiera wątek zombie. Nie lubisz nie czytaj (po co marnować czas na coś czego się nie lubi?)
Opowiadanie ukazuje współczesny świat w mroczny sposób. (Nie bierzcie tego zbyt serio. Świat nie jest aż tak okrutny)
Miłego czytania ;)
--------------------------------------------
"Pięć godzin"
Było piękne, słoneczne, piątkowe popołudnie. Młody chłopak o krótkich, prostych, czarnych włosach i błękitnych oczach szedł powoli chodnikiem. Miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu, wysportowaną sylwetkę i dość jasną skórę. Miał na sobie bojówki, glany, czarną koszulkę z logiem metaliki i czarny plecak. Przeklinał się w myślach za ten ubiór, gdyż był to dość ciepły dzień. Chłopak ten miał na imię Kacper i właśnie szedł do centrum handlowego na spotkanie ze znajomymi. Po śmierci Ojca razem z matką przeprowadził się z Polski do stanów zjednoczonych. Miał wtedy trzynaście lat. Uczył się ojczystego języka i chodził do Polskiej szkoły. Tam właśnie poznał Kasię, Anię, Jakuba i Dawida. Tworzyli naprawdę zgrana paczkę. Od małego chodził z ojcem na strzelnicę i nie przestał trenować strzelectwa po przeprowadzce. Właśnie wracał z treningu, więc miał sprzęt ze sobą. W duchu cieszył się, że w stanie, który zamieszkiwał była taka swoboda pod względem noszenia przy sobie broni palnej. Gdy wszedł do centrum handlowego, poczuł na skórze chłodny powiew powietrza z klimatyzacji. Zastanawiał się gdzie dokładnie znaleźć znajomych, gdyż nie wyznaczyli żadnego konkretnego miejsca. Jak na zawołanie jego telefon zaczął dzwonić.
-Halo? Jakub?
- No siema stary! Gdzie jesteś?
- Przy wejściu niedaleko fontanny.
- Dobra czekaj tam. Będziemy niedługo. - po tych słowach chłopak się rozłączył. Kacper schował telefon do kieszeni i usiadł na brzegu fontanny. Czekał już z dwie minuty, gdy stał się świadkiem dziwnego incydentu. Nieopodal niego podejrzany mężczyzna oparł się o ścianę. Wyglądał jakby miał zaraz zemdleć. Jakaś kobieta o blond włosach podeszła do niego pytając, czy wezwać pomoc. Zwymiotował krwią. Kobieta wystraszyła się i odskoczyła. Wtedy wszystko się zaczęło. Szaleniec zaczął gryźć ludzi. Wybuchła panika. Zdążył ugryźć trzy osoby, zanim złapała go ochrona. Kacper przyglądał się w bezruchu, jak ochroniarze gdzieś wynoszą dziwnego agresywnego mężczyznę. Był w szoku. Nie mogło do niego dotrzeć to, co właśnie zobaczył. Z takiego stanu wyrwała go Ania.
- Hej! Kacper! Żyjesz? - złapała go za ramię, zwracając tym samym na siebie jego uwagę. Była to rudowłosa dziewczyna o szarozielonkawych oczach i atletycznej budowie. Miała około metr siedemdziesiąt wzrostu. Ubrana była w niebieską sukienkę do kolan i płaskie brązowe rzymianki.
- Słyszeliśmy, że wzywali ochronę. Widziałeś coś? - spytał Jakub. Chłopak miał ciemny blond włosy, brązowe oczy i śniadą cerę. Miał metr osiemdziesiąt pięć. Był ubrany w krótkie jeansowe spodenki, białą koszulkę i sandały.
- Tak. Widziałem... - tu na chwilę urwał, zastanawiając się co powiedzieć. - Sam tak na dobrą sprawę nie wiem, co to było. Po prostu jakiś wariat zaczął gryźć ludzi.
- Co takiego? - spytała Ania śmiejąc się. Myślała, że chłopak żartuje.
- Sam nie wiem. Po prostu chodźmy stąd. - wstał i skierował się do McDonalda. Wszyscy bez dalszych pytań po prostu poszli za nim. Gdy dotarli, zajęli stolik, a Dawid i Kacper poszli zamawiać wcześniej ustalone zestawy. Kasia wyglądała na nadzwyczaj szczęśliwą dzisiejszego dnia. Była to opalona, niebieskooka blondynka o dużym biuście i krągłych biodrach. Miała na sobie krótkie jeansowe spodenki, różową bluzkę odsłaniającą pępek oraz buty na koturnie. Długie proste włosy związane były w kucyk. Gdy tylko Dawid i Kacper wrócili z jedzeniem, dziewczyna oznajmiła powód swojej radości.
- Wczoraj Byłam z Jakubem na randce i mi się oświadczył. - wyciągnęła z dumą dłoń, na której połyskiwał pierścionek zaręczynowy, na co Jakub zareagował uśmiechem. - Chciałam wam to powiedzieć, zanim zaktualizuje swój status na Facebooku. - stwierdziła. Kacper był w lekkim szoku, bo niczego wcześniej nie zauważył, Ania cieszyła się wraz z koleżanką a Dawid po krótkim "To super." zamilkł, jedząc frytki. Zawsze taki był. Niski, bo miał zaledwie metr sześćdziesiąt, szczupły blondyn o zielonych oczach. Był trochę zamknięty w sobie i wycofany. Niektórzy mówili, że to przez jego matkę, która robi na nim eksperymenty. To oczywiście wymysły, ale nie bezpodstawne. Była biologiem pracującym dla wojska i zachowywała się dość dziwnie. Dawid najlepiej dogadywał się z Kacprem i chodził z nim czasem na strzelnicę. Chłopak miał do tego talent. Tak samo, jak do gry w rzutki, w które czasem lubili razem grać. Kacper trochę rozumiał jego zachowanie. Jego rodzice też pracowali w wojsku. Pamiętał, jak nieraz było przez to ciężko, z kontaktem między nimi.
Gdy wszyscy już zjedli i pogadali, postanowili jeszcze trochę pochodzić po centrum. Dziewczyny właśnie wgapiały się w jakąś drogą sukienkę na wystawie sklepowej, gdy cała paczka usłyszała krzyki. Dochodziły one z trzech różnych miejsc. Zdezorientowani zaczęli patrzeć po sobie, nie do końca wiedząc jak zareagować.
- Co się kurwa dzieje? - spytała nieśmiało Kasia.
- To już drugi raz. - stwierdził Dawid.
- Nie podoba mi się to. - Kacper mówiąc jakby sam do siebie, skierował się powoli i ostrożnie do barierki. Najbliższe krzyki było bowiem słychać piętro niżej zaraz koło nich. Zobaczył podobną scenę co przy fontannie. Uciekający w panice ludzie, krew na podłodze i osobę gryzącą innych ludzi. Tylko że tym razem była to kobieta. Blondynka. Ta sama, która pytała, czy tamten typ potrzebuje pomocy. - Co tu się do cholery dzieje? - spytał cicho sam siebie. Znajomi postanowili podejść do barierki tak samo, jak on. Widząc, co się dzieje, Kasia zakryła usta, a Jakub zaczął panikować.
- Kurwa mać! Spierdalajmy stąd! Pozostałe krzyki były na tym piętrze!
- Nie. - powiedział stanowczo i krótko Kacper widząc, jak ludzie szarpią się z wyjściowymi drzwiami. Wszyscy spojrzeli na niego jak na wariata. - Musimy się schować. Drzwi wyjściowe są zamknięte. - ruszył szybko w stronę składzika. Znał na pamięć mapę centrum handlowego. Reszta paczki ruszyła za nim. Gdy biegli w wyznaczoną stronę mijali przerażonych ludzi biegnących w panice w różne kierunki. Niektórzy z nich krwawili z rany po ugryzieniu. Mijali również jednego z ochroniarzy. Wymiotował krwią. Jakub zagapił się na niego i nie zauważył kobiety o blond włosach. Przebiegając koło niej, poczuł ból w okolicach nadgarstka. Kobieta wgryzła się w niego. Chłopak wyszarpnął się i pobiegł dalej za grupą. Gdy byli już w składziku szybko zamknęli za sobą drzwi.
- Wejdą tu? - Spytała ze strachem w głosie Ania.
- Nie mam bladego pojęcia. Musimy czymś zastawić drzwi. - Stwierdził Kacper i zaczął rozglądać się po pomieszczeniu.
- Hej. Ludzie. Jakub chyba jest ranny. - powiedział Dawid wpatrzony w ślady po zębach na nadgarstku chłopaka. Mówił to tak dziwnie spokojnym tonem, że wszyscy oprócz Kasi spojrzeli na niego zdezorientowani. Blondynka zaczęła panikować i wypytywać, czy wszystko z nim w porządku. Jakub usiadł na podłodze i oparł się o ścianę. Było mu słabo i robiło mu się niedobrze. Kasia usiadła koło niego. - Ugryzionym odbija prawda? - zapytał znów tonem pozbawionym emocji.
- Tak. I zaczynają gryźć innych. - potwierdził Kacper. Miał podobny głos do Dawida. Rozumiał, do czego ten zmierza. Oboje spojrzeli na Anię. Ta zacisnęła wargi w wąską linię i pokiwała potakująco głową.
- Kasia. On nie może tu zostać. - powiedział Dawid. Tym razem głos mu się załamał.
- Co? Nie! Nie możecie go stąd wyrzucić! - krzyczała i zasłaniała chłopaka własnym ciałem.
- Ania. Przytrzymam ją. Wynieście go z Kacprem, puki jeszcze mu nie odbiło. - powiedział Dawid i trzymając Kasię za nadgarstki, odciągną ją na bok. Ania i Kacper podnieśli zaćmionego chłopaka. Otworzyli drzwi i wynieśli go. Na szczęście na korytarzu prowadzącym do schowka nikogo nie było. Położyli go na podłodze i szybko wrócili, zastawiając za sobą drzwi metalową szafką. Kasia płakała, krzyczała i wyzywała ich jakiś czas. Znosili to w ciszy. Dziewczyna w końcu zamilkła i skuliła się w koncie, chowając twarz w ramionach. Zza drzwi słychać było jeszcze krzyki. Po chwili usłyszeli też strzały. Ogólny dostęp do broni palnej robi swoje. W tym momencie Kacper przypomniał sobie, że ma przy sobie pistolet. Przez chwilę jego zachwiana moralność wzięła górę. Wyjął broń z plecaka i włożył do kieszeni w spodniach, tak by mieć lepszy dostęp. Dawid i Ania przyglądali się temu. Kasia nagle wstała i zaczęła kierować się w stronę drzwi. Ania w ostatniej chwili przeszkodziła jej w przesunięciu szafki.
- Co ty do cholery wyprawiasz?
- Zamknij się suko! Chce umrzeć! Nie chcę żyć bez niego!
- Super! Zapamiętam to gdy będziemy musieli stąd wyjść! A teraz siadaj na dupie!
- Bo co mi zrobisz?! - w odpowiedzi Ania uderzyła ją w twarz otwartą dłonią.
- Nie mam zamiaru się z tobą cackać. - stwierdziła twardym tonem. Kasia znów skuliła się w koncie i zaczęła płakać.
- Będziemy musieli wyjść. Nie wiadomo jak długo to potrwa. Zamknęli wyjścia, czyli dobrze wiedzą co się tu dzieje. Cholera wie co się stanie z tym miejscem. Pewnie mają też dostęp do kamer, żeby kontrolować sytuację. Coś takiego nie może być przypadkiem. Ma ktoś pomysł jak się wydostać? - Kacper mówił zmęczonym głosem i przetarł oczy.
- Mam pomysł, ale nie wiem, czy się uda. - Zaczął Dawid. - No bo możemy wyjść wentylacją. Jest taki duży szyb wentylacyjny, tylko że musimy wejść na najwyższe piętro, bo jeśli wejdziemy gdzieś niżej, to po drodze są wiatraki i czasem szyb leci pionowo kilka naście metrów. Jak wejdziemy na najwyższe piętro, to jest tam wejście, które to omija. Wyjdziemy dachem, ale nie wiem co dalej.
- Są schody pożarowe. Damy radę. - Stwierdził Kacper.
- Czemu po prostu nie wybijemy okna na oszklonej części budynku? - spytała Ania.
- To szkło jest wytrzymalsze, niż wygląda. Nie mamy jak. - stwierdził Dawid.
- Mogę wiedzieć, skąd o tym wiesz?
- Mój tata jest architektem. Tworzył projekt tego centrum. To było jego pierwsze takie zlecenie, więc się starał.
- Po drodze na górę jest sklep z akcesoriami kuchennymi. Są tam noże. Jak mamy zasuwać na górę to lepiej je zabrać. Wiem, że to może wydawać się chore, bo to przecież ludzie, ale... - Kacprowi przerwała Ania.
- Nie jest. To obrona własna. Nie mamy wyjścia.
- Dobra. Ustalone. Najpierw biegiem do sklepu i staramy się nie zostać ugryzionym. Bierzemy noże i co tam się nada i w nogi. Jak będziemy na samej górze, to skręcamy w lewo i w pierwszy zaułek na prawo. Tam jest przejście do toalet. W damskiej powinno być wejście do szybu. - podsumował Dawid. Kacper podszedł do szafki, ale zawahał się.
- Idziesz czy zostajesz tutaj. - zapytał Kasi. Ta wstała i przetarła oczy.
- Idę.
- Super, ale ruszmy już dupy. Mam złe przeczucia. - po słowach Ani Kacper odsunął szafkę i wyjrzał przez szparę w drzwiach. Na korytarzu panowała cisza. Widać było krew i martwe ciała.
- Wygląda na to, że droga czysta. Idziemy. - wybiegli z pomieszczenia i skierowali się do sklepu z akcesoriami kuchennymi. Po drodze Kacper strzelał w każdą kamerę, którą widział. W duchu cieszył się, że ma kilka magazynków przy sobie. Biegnąc, widzieli jeszcze kilka wolno poruszających się osób. Byli jednak daleko od nich. Gdy wpadli do sklepu szybko chwycili za długie noże. Po tym szybko wybiegli i skierowali się w stronę schodów. Te z jakiegoś powodu nie poruszały się. Na pierwszym piętrze stało im na drodze aż pięć osób. Zdecydowanie za dużo. Skręcili z zamiarem schowania się w kolejnym schowku, jednak na ich drodze stanęła kolejna zarażona osoba. Kacper niewiele myśląc, wyciągnął pistolet, przeładował i strzelił mu w łeb. Gdy przeszkoda została usunięta, szybko schowali się w ciasnym pomieszczeniu.
- Co teraz? - Dawid spojrzał na Kacpra.
- Czekamy. - odparł.
- Niech ten koszmar się już skończy! - Kasia wtuliła się w Kacpra i zaczęła płakać. Chłopak stał dalej nieruchomo z bronią w ręce. Ania przyglądała się im z dziwną miną. Była zdenerwowana. Gdy blondynka oznajmiła zaręczyny, rudowłosa dziewczyna cieszyła się, że Kaśka wreszcie na dobre odczepi się od Kacpra. Przecież już kiedyś dał jej kosza. Rudowłosa od pewnego czasu próbuje zwrócić na siebie uwagę chłopaka. Wkurza ją, że blondynka tego nie rozumie. Z rozmyśleń wyrwał ją głos Kacpra.
- Gotowa?
- Na co?
- Mamy broń. Innej drogi brak. Musimy przedrzeć się wyżej.
- Dobra idziemy. - pokiwała ze zrezygnowaniem głową. Ręce jej drżały. Wyszli i ruszyli w stronę schodów. Teraz były tam już tylko cztery osoby. "Mamy szansę" pomyślała. Kacper szybko podciął gardło mężczyźnie, który się na niego rzucił. Na szczęście ich przeciwnicy mieli kiepską koordynację. Dawid w biegu mocno rzucił swoim nożem, który wbił się w czaszkę kobiety przed nim. "Prawie jak rzutki" przeszło mu przez myśl. "Boże, o czym ja myślę". Ania chwilę siłowała się z napastniczką, lecz udało jej się wbić jej nóż w oko. Nie zauważyła, jednak że od tyłu podchodzi do niej mężczyzna. Kacper w ostatniej chwili podbiegł i kopnął go w podbródek. Odrzut był dość duży, gdyż chłopak miał dużo siły. Mężczyzna przeleciał ponad barierką i spadł piętro niżej.
- Dzięki. - powiedziała Ania, Dawid w międzyczasie do nich podszedł. Jako jedyny zauważył, że Kasia sobie nieradzi. Zabrał Kacprowi pistolet i w ostatniej chwili strzelił napastnikowi w głowę. Kasia podbiegła do nich ze łzami w oczach.
- Idziemy! - krzyknął Kacper, widząc zbliżające się osoby. Na jednym z pięter prawie wpadli na jednego z ugryzionych ludzi. Grupie udało się go wyminąć, jednak okazało się, że nieopodal jest drugi. Kasia biegła jako ostatnia. Złapał ją za kostkę, przez co wywróciła się na schodach.
- Anka! Pomóż! - Ania biegła przedostatnia. Zatrzymała się i odwróciła. Jednak tylko spojrzała na blondynkę i wgryzionego w jej łydkę człowieka, po czym powiedziała.
- Przecież chciałaś umrzeć. - odwróciła się i znów zaczął biec. Chłopcy usłyszeli krzyki blondynki. Odwrócili się, ale Ania pogoniła ich, wymijając i krzycząc.
- Już jej nie pomożemy! - tylko trójka z piątki osób dotarła aż tu. Wpadli do damskiej ubikacji. Po drodze Kacper zestrzelił jeszcze kilka kamer, więc nie miał już pocisków. Podsadzili Dawida, by szedł jako pierwszy, gdyż znał drogę. Później pomógł wejść Ani. Sam wszedł jako ostatni. Nie potrzebował pomocy. Udało im się dotrzeć na dach. Szybko zeszli schodami przeciwpożarowymi. Weszli szybko do kanałów, by nikt ich nie widział. Najbliżej był dom Dawida więc tam się udali. Był już wieczór, ale jego rodziców nie było w domu. W wieczornych wiadomościach mówiono o zamachu w centrum handlowym. Podobno wybuchła tam bomba. Oglądali to z pustką w głowie. Wiedzieli, że jak ktoś się dowie, to ich zabiją. Dawid usłyszał, jak jego mama wchodzi do domu.
- Dobry wieczór. Nie wiedziałam, że się dzisiaj spotykacie.
- Mieliśmy spotkać się w centrum handlowym. Chyba dobrze, że zmieniliśmy plany. - powiedział jak zwykle obojętnym tonem wpatrzony w ekran.
- Na prawdę? Dzięki Bogu. - odetchnęła z ulgą. - Słyszałam, że był tam jakiś zamach.
- Tak. Nasi znajomi nie żyją. Kasia i Jakub mieli tam dzisiaj iść. Nie odpowiadają na sms-y. Ani na jak do nich dzwonimy. Nie chcieliśmy dzwonić do ich rodziców. Nie wiemy, czy to pewne. - mówił, głos mu nie zadrżał, lecz z oczu płynęły mu łzy. Ania miała zaciśnięte usta. Starała powstrzymać się od łez. Dopiero teraz docierało do niej co dokładnie się tam działo.
- Oby okazało się, że są cali i zdrowi. Mogli przecież zmienić plany. Tak jak wy. - powiedziała kobieta dziwnie spokojna. - Dobra. Ja mam jeszcze trochę roboty. Jak coś jestem w gabinecie na piętrze.
- Dobrze. - odpowiedział krótko. Siedzieli tak jeszcze chwilę w milczeniu, po czym chłopak wstał i powiedział. - Muszę iść ją o coś zapytać. - wszedł na piętro po schodach. By wejść do gabinetu kobiety, musiał przejść jeszcze przez jej sypialnię. Nie było go już jakiś czas. Ania zaczęła się niecierpliwić.
- Nie wiem, o czym gadają, ale powinnam wracać już do domu. Idę się pożegnać. - stwierdziła. Po krótkiej chwili Kacper doszedł do podobnego wniosku. Poszedł w ślad za nią. Zatrzymał się przy drzwiach od sypialni, widząc przez szparę, że dziewczyna zamiast wejść do gabinetu stoi przed drzwiami do nich jak wryta. Były lekko uchylone. Słyszał to samo co ona.
- Nie obchodzi mnie, że nie wiedziałaś, że tam jestem. Zabiłaś setki ludzi, rozumiesz?
- Nie ja. To nie ja zarządzam testy na ludziach. Ja tylko pracuje nad tym, nad czym mi karzą. Nie moja wina, że zechcieli mieć do dyspozycji broń biologiczną. Jeśli odmówię, to mnie zabiją. Rozumiesz.
- Prawie mnie zabiłaś.
- Nie wiedziałam, że tam będziesz. A o teście dowiedziałam się zaraz po wybuchu bomby. Myślisz, że mówią mi takie rzeczy? Gdzie tam. Muszę domyślać się za każdym razem po informacjach z wiadomości.
- Zabiłem dwóch ludzi, żeby się stamtąd wydostać. A jak ktoś się dowie, że tam byłem, to mnie zabiją.
- Twoi koledzy nie mogą dowiedzieć się, że to ja. Wiesz o tym?
- Tak. Wiem, co by się stało, gdyby... - w tym momencie matka Dawida widocznie coś zauważyła, bo otworzyła drzwi i zobaczyła Anię. Dziewczyna stała jak sparaliżowana. Szok nie pozwalał jej się ruszyć. Kacper zobaczył, jak Dawid wyciąga dłoń i mierzy do niej z pistoletu. Nie miał szans nawet zareagować. Usłyszał strzał. Wycofał się tak cicho, jak potrafił. Zszedł na dół, włożył buty i wyszedł. Skierował się do domu. Z domu usłyszał jeszcze krzyk Dawida. Widocznie to przepełniło czarę. To był krzyk kogoś, kto ma już dość. Kogoś, kto nie chce już żyć. Po tym słyszał jak jego matka krzyczy coś w rodzaju "Przestań! Odłóż to!" Następnie kolejny strzał i jeszcze jeden. Nie zatrzymując się, zamknął oczy i zacisnął szczękę. Po powrocie do domu powiedział swojej matce o wszystkim, co się stało. Ta na początku nie mogła uwierzyć. Po dwóch dniach jednak gdy Kacper wrócił ze szkoły do domu, zobaczył stertę kartonów. Jego matka oznajmiła mu, że wracają do Polski. Lecąc samolotem, patrzył w okno. Jego matka siedziała obok niego.
- Wiesz. Jeśli się zorientują, że tam byłeś będą cię szukać. Poza tym nie wiemy na kim chcieli rzeczywiście użyć taką broń.
- Wiem. Już nigdy nic nie będzie takie samo. - stwierdził i oparł się głową o fotel. " I pomyśleć, że to wszystko stało się w ciągu pięciu godzin".
Moje Historie
poniedziałek, 11 stycznia 2016
Dalszych postów z "Tenebris" nie będzie.
Tak zdecydowałam jakiś czas temu. Poprawię istniejące posty pod względem
interpunkcji i po części ortografii. Posty, które dodałam to jedynie
demo książki, którą piszę. Napisanie całej zajmie mi sporo czasu.
Do momentu, gdy będzie gotowa, co jakiś czas wrzucę tu inne krótsze, lecz w pełni zakończone opowiadania. Będą one z kategorii sci - fi oraz fantasy. Pierwszy z nich dodam dzisiaj.
Jeśli opowiadania się spodobają, łatwiej będzie mi znaleźć wydawnictwo, więc komentując i oceniając pomagacie w procesie powstawania książki ""Tenebris" oraz dwóch innych, których zarys już mam i zajmę się nimi po napisaniu "Tenebris".
Oczywiście nie kończę tego tak po prostu, nie dając wam nic na pocieszenie.
Oto oficjalny wstęp! Miłego czytania. ;D
-----------------------------------------------------
Wstęp
"Nie wiemy, jak tu trafiliśmy. Nie wiemy, kim jesteśmy. Jedyne co pamiętam to sztorm, który rozbił statki, na których płynęliśmy.
Dokąd? Po co? Dlaczego? Nie wiem.
Za to wiem, że jest nas zaledwie pięciuset. Trzystu mężczyzn. Dwieście kobiet. W tym prawie połowa z nas to jeszcze dzieci. Wiem też, że to miejsce nie było celem naszej podróży.
Mglista kamienista plaża. Nie wygląda na zachęcające miejsce, by spędzić tu zbliżającą się noc. Niestety nie mamy wyboru. Musimy się jak najszybciej zorganizować."
"Mimo że nic nie pamiętam i że pośród nas są przedstawiciele różnych kultur, znam tych wszystkich ludzi. A oni znają mnie. Mój mąż z dwunastoma mężczyznami poszedł na zwiady do pobliskiego lasu. Wraz z innymi kobietami zajęłyśmy się budową szałasów. Musimy jakoś przetrwać tę noc. Las z oddali wygląda wyjątkowo mrocznie. Mam nadzieję, że mężczyźni szybko wrócą. Tym którzy zostali, udało się złowić kilka ryb. Pomogłam kobietom je usmażyć. Myślę, że dobrze zrobię, jeśli wyjdę mężowi na spotkanie. Pewnie będą głodni."
"Nie powinno nas tu być. To miejsce już do kogoś należy. Widziałam dziwne istoty w pobliskim lesie. Niestety nie mamy żadnej możliwości opuszczenia tego miejsca.
Mam naprawdę złe przeczucia."
- Owszem. Nie jesteśmy sami.
Mężczyzna zamknął cienki notatnik w dłoni. Zapiski wyglądały na wyjątkowo stare. Człowiek ten był duży i wyglądał na silnego. Czarne włosy do łopatek, krzaczaste brwi i długa, gęsta, czarna broda do pasa, nadawały mu srogiego wyglądu. Jego zielone tęczówki lśniły od blasku świec. W kominku, przed którym leżała niedźwiedzia skóra, nie palił się ogień, mimo to nie odczuwał on chłodu panującego w pokaźnych rozmiarów izbie dzięki grubym, czarnym, niedźwiedzim futrom, które służyły mu za okrycie. Ów mężczyzna był przywódcą grodu o nazwie Spes, a imię jego brzmiało Vis z rodu Tenebris. Spes to gród uważany za kolebkę ludzkości, lecz nie jedyny, albowiem ludzie niczym plaga opanowywali co rusz nowe tereny. Gród ten był największym siedliskiem ludzi. Był on stale rozwijany i wzmacniany. Ludzie dopiero niedawno opanowali sztukę wznoszenia kamiennych budowli, więc zamek nie był jeszcze skończony. Do czasu ukończenia jego budowy, przywódca grodu wraz z rodziną mieszkał w jednopiętrowym domu. Dom ten oprócz głównej izby posiadał pokój z balkonem na piętrze. Była to najbardziej luksusowa budowla w grodzie jak dotychczas. Właśnie do izby tego domu wpadł młody mężczyzna.
- Panie! Smok atakuje! - przerażenie było słychać zarówno w głosie młodzieńca, jak i było widać w jego oczach.
- No to zaczynamy zabawę. - westchnął rosły mężczyzna. Wziął swój miecz, łuk oraz zapas strzał i wyszedł z izby.
W grodzie panował chaos. Ludzie krzyczeli i uciekali w różne strony, płonęły budynki, wszędzie było widać palące się zwłoki i czuć ich odór. Nad taką sceną, ponad gród, na czarnym zachmurzonym niebie wzbiła się jaszczurza sylwetka. Skrzydła stwora przy każdym machnięciu tylko potęgowały siłę płomieni szalejących w grodzie. Vis usłyszał ryk i ledwo zdążył uniknąć strumienia ognia wydobywającego się z pyska smoka, chowając się na powrót za ścianą izby.
- Jest jeszcze młody! Damy radę! - krzyknął do swych wojów, zachęcając ich do walki z bestią. Smok zrobił jeszcze jedno okrążenie, rycząc i zionąc przy tym ogniem, po czym opadł lekko na wielki plac. Wojownicy próbowali dosięgnąć go swymi mieczami i włóczniami, jednak smok sprytnie chronił podbrzusze, a oręż łamał się na grzbietowych łuskach bestii pod wpływem uderzeń. Stwór machając podczas walki ogonem, zamieniał pobliskie budynki w sterty gruzu. Jeden z wojów wiedząc, czym ryzykuje, pobiegł w stronę bestii i ślizgiem wsunął się pod nią, by zadać cios prosto w serce. Stwór przeraźliwie zaryczał i wzbił się w powietrze, wpierw odgryzając głowę bohaterskiego woja. To była ich szansa. Łucznicy tylko na to czekali, napięli łuki z przygotowanymi już zatrutymi strzałami i wystrzelili salwę w stronę smoka. Zaledwie kilka strzał dosięgło stwora. Jedną z nich była strzała samego przywódcy grodu, który widząc, co się dzieje, również chwycił za łuk. Jak na potwierdzenie jego słów to wystarczyło. Bestia runęła na ziemię. Dla pewności Vis skoczył szybko na powalonego smoka i odciął mu mieczem głowę. Mógł się teraz lepiej przyjrzeć stworowi.
- No! Co tak stoicie! Gasić mi ten burdel, ale już! - wrzasnął do swych podwładnych, którzy wpatrywali się w jego poczynania, zamiast pomóc miejscowym. Po kilku godzinach chaos panujący w grodzie został opanowany. Wielki stos płonących ciał oświetlał plac przed grodem.
W tym czasie Vis dokładnie przyjrzał się zdobyczy.
- Odkryłeś coś nowego? - spytała go smukła, zgrabna kobieta. Była to jego żona, Sechmet.
- Tak. Ten nie ma symbolu elfów na łbie.
- Może to tylko przypadek.
- Mam złe przeczucia, że to coś więcej niż zabłąkany młody smok.
Do momentu, gdy będzie gotowa, co jakiś czas wrzucę tu inne krótsze, lecz w pełni zakończone opowiadania. Będą one z kategorii sci - fi oraz fantasy. Pierwszy z nich dodam dzisiaj.
Jeśli opowiadania się spodobają, łatwiej będzie mi znaleźć wydawnictwo, więc komentując i oceniając pomagacie w procesie powstawania książki ""Tenebris" oraz dwóch innych, których zarys już mam i zajmę się nimi po napisaniu "Tenebris".
Oczywiście nie kończę tego tak po prostu, nie dając wam nic na pocieszenie.
Oto oficjalny wstęp! Miłego czytania. ;D
-----------------------------------------------------
Wstęp
"Nie wiemy, jak tu trafiliśmy. Nie wiemy, kim jesteśmy. Jedyne co pamiętam to sztorm, który rozbił statki, na których płynęliśmy.
Dokąd? Po co? Dlaczego? Nie wiem.
Za to wiem, że jest nas zaledwie pięciuset. Trzystu mężczyzn. Dwieście kobiet. W tym prawie połowa z nas to jeszcze dzieci. Wiem też, że to miejsce nie było celem naszej podróży.
Mglista kamienista plaża. Nie wygląda na zachęcające miejsce, by spędzić tu zbliżającą się noc. Niestety nie mamy wyboru. Musimy się jak najszybciej zorganizować."
"Mimo że nic nie pamiętam i że pośród nas są przedstawiciele różnych kultur, znam tych wszystkich ludzi. A oni znają mnie. Mój mąż z dwunastoma mężczyznami poszedł na zwiady do pobliskiego lasu. Wraz z innymi kobietami zajęłyśmy się budową szałasów. Musimy jakoś przetrwać tę noc. Las z oddali wygląda wyjątkowo mrocznie. Mam nadzieję, że mężczyźni szybko wrócą. Tym którzy zostali, udało się złowić kilka ryb. Pomogłam kobietom je usmażyć. Myślę, że dobrze zrobię, jeśli wyjdę mężowi na spotkanie. Pewnie będą głodni."
"Nie powinno nas tu być. To miejsce już do kogoś należy. Widziałam dziwne istoty w pobliskim lesie. Niestety nie mamy żadnej możliwości opuszczenia tego miejsca.
Mam naprawdę złe przeczucia."
- Owszem. Nie jesteśmy sami.
Mężczyzna zamknął cienki notatnik w dłoni. Zapiski wyglądały na wyjątkowo stare. Człowiek ten był duży i wyglądał na silnego. Czarne włosy do łopatek, krzaczaste brwi i długa, gęsta, czarna broda do pasa, nadawały mu srogiego wyglądu. Jego zielone tęczówki lśniły od blasku świec. W kominku, przed którym leżała niedźwiedzia skóra, nie palił się ogień, mimo to nie odczuwał on chłodu panującego w pokaźnych rozmiarów izbie dzięki grubym, czarnym, niedźwiedzim futrom, które służyły mu za okrycie. Ów mężczyzna był przywódcą grodu o nazwie Spes, a imię jego brzmiało Vis z rodu Tenebris. Spes to gród uważany za kolebkę ludzkości, lecz nie jedyny, albowiem ludzie niczym plaga opanowywali co rusz nowe tereny. Gród ten był największym siedliskiem ludzi. Był on stale rozwijany i wzmacniany. Ludzie dopiero niedawno opanowali sztukę wznoszenia kamiennych budowli, więc zamek nie był jeszcze skończony. Do czasu ukończenia jego budowy, przywódca grodu wraz z rodziną mieszkał w jednopiętrowym domu. Dom ten oprócz głównej izby posiadał pokój z balkonem na piętrze. Była to najbardziej luksusowa budowla w grodzie jak dotychczas. Właśnie do izby tego domu wpadł młody mężczyzna.
- Panie! Smok atakuje! - przerażenie było słychać zarówno w głosie młodzieńca, jak i było widać w jego oczach.
- No to zaczynamy zabawę. - westchnął rosły mężczyzna. Wziął swój miecz, łuk oraz zapas strzał i wyszedł z izby.
W grodzie panował chaos. Ludzie krzyczeli i uciekali w różne strony, płonęły budynki, wszędzie było widać palące się zwłoki i czuć ich odór. Nad taką sceną, ponad gród, na czarnym zachmurzonym niebie wzbiła się jaszczurza sylwetka. Skrzydła stwora przy każdym machnięciu tylko potęgowały siłę płomieni szalejących w grodzie. Vis usłyszał ryk i ledwo zdążył uniknąć strumienia ognia wydobywającego się z pyska smoka, chowając się na powrót za ścianą izby.
- Jest jeszcze młody! Damy radę! - krzyknął do swych wojów, zachęcając ich do walki z bestią. Smok zrobił jeszcze jedno okrążenie, rycząc i zionąc przy tym ogniem, po czym opadł lekko na wielki plac. Wojownicy próbowali dosięgnąć go swymi mieczami i włóczniami, jednak smok sprytnie chronił podbrzusze, a oręż łamał się na grzbietowych łuskach bestii pod wpływem uderzeń. Stwór machając podczas walki ogonem, zamieniał pobliskie budynki w sterty gruzu. Jeden z wojów wiedząc, czym ryzykuje, pobiegł w stronę bestii i ślizgiem wsunął się pod nią, by zadać cios prosto w serce. Stwór przeraźliwie zaryczał i wzbił się w powietrze, wpierw odgryzając głowę bohaterskiego woja. To była ich szansa. Łucznicy tylko na to czekali, napięli łuki z przygotowanymi już zatrutymi strzałami i wystrzelili salwę w stronę smoka. Zaledwie kilka strzał dosięgło stwora. Jedną z nich była strzała samego przywódcy grodu, który widząc, co się dzieje, również chwycił za łuk. Jak na potwierdzenie jego słów to wystarczyło. Bestia runęła na ziemię. Dla pewności Vis skoczył szybko na powalonego smoka i odciął mu mieczem głowę. Mógł się teraz lepiej przyjrzeć stworowi.
- No! Co tak stoicie! Gasić mi ten burdel, ale już! - wrzasnął do swych podwładnych, którzy wpatrywali się w jego poczynania, zamiast pomóc miejscowym. Po kilku godzinach chaos panujący w grodzie został opanowany. Wielki stos płonących ciał oświetlał plac przed grodem.
W tym czasie Vis dokładnie przyjrzał się zdobyczy.
- Odkryłeś coś nowego? - spytała go smukła, zgrabna kobieta. Była to jego żona, Sechmet.
- Tak. Ten nie ma symbolu elfów na łbie.
- Może to tylko przypadek.
- Mam złe przeczucia, że to coś więcej niż zabłąkany młody smok.
poniedziałek, 8 czerwca 2015
"Tenebris: Powrót smoków" cz.22 Obserwowani.
Przepiękny pałac zbudowany z marmuru
i złota połyskiwał w promieniach zachodzącego słońca. Do
komnaty wpadały kolorowe światła przez różnokolorowe klejnoty,
które były umieszczone w oknach zamiast szyb. Przepiękna elfka o
blado fioletowej skórze, jasny blond włosach i szafirowych oczach
wyszła na balkon. Oparła się o poręcz o finezyjnych ozdobach i
spojrzała w dal. Diadem na jej czole połyskiwał w świetle słońca,
a piękna, zwiewna, biała sukienka targana była delikatnymi
powiewami wiatru. Dziewczyna była pierworodną władcy elfów
wysokiego rodu. Przepiękny strzelisty pałac był prawie na samym
szczycie góry Aikna. Dziewczyna widziała jak w pobliżu przelatuje
stado niezwykle barwnych ptaków z długimi piórami i ostrymi
dziobami. Patrzyła na tęczę, która pojawiła się po niedawno
zakończonej burzy. Widziała jak w jeziorze znajdującym się w
niewielkiej górskiej dolinie pływają łabędzie. Zaraz koło niej
przeleciał tęczowy motyl. Lecz mimo piękna, jakie otaczało
dziewczynę była ona smutna. Mimo pięknych widoków i cudownych
stworzeń, jakie widziała, na co dzień czuła się niesamowicie
samotna. Jej długie do pasa proste włosy potargane zostały silnym
powiewem wiatru z południa. Spojrzała w tamtym kierunku i zobaczyła
coś, czego się nie spodziewała. Coś, czego nie widziała odkąd
była małą dziewczynką. Użyła zaklęcia by mogła przyjrzeć się
bliżej. Teraz była pewna. To był smok. Wielki biały smok. Lecz po
chwili zobaczyła drugiego, czarnego i trochę mniejszego. Czarny
smok zaczął gonić białego. Ta gonitwa trwała dość długo. W
jej trakcie przez chwilę straciła je z oczu. Całkiem zniknęły
dopiero, gdy już było prawie całkiem ciemno. Elfka nie wiedziała,
co o tym myśleć. Biały smok pokazywał się bardzo dawno temu.
Kilku krotnie, lecz nigdy nie oddalał się od góry. Czarnego smoka
widziała po raz pierwszy. Nawet w legendach nie słyszała o takim.
Wiedziała o istnieniu zielonych, które można było napotkać w
lesie, żółtych, które często czaiły się w górskich pieczarach
oraz niebieskich zamieszkujących podwodne głębie. One wszystkie od
dawna są w letargu. Nikt nie jest oczywiście tak głupi by próbować
je tknąć gdyż mogą się ocknąć i sprawić dużo kłopotu.
Wiedziała, że biały smok to Aeternus. Jest pierwszym smokiem i
sprawuje on władzę nad innymi. Gdy Aeternus osłabł - smoki
zasnęły. Tylko on jest w stanie je wyrwać z tego stanu. Lecz o
czarnym nigdy nie słyszano a księgi elfów mówią nawet o
początkach istnienia świata. Jej serce zadrżało. „Czyżby
stwórczyni wydała na świat kolejną bestię?” pytała sama
siebie. Ruszyła w stronę Sali tronowej by poinformować o tym, co
zobaczyła swojego ojca. Nie było to jej jednak dane.
Gdy wróciła do swojej komnaty
zobaczyła, że na fotelu koło kominka siedzi jej młodszy brat.
- Wyglądasz na zaniepokojoną. Co się
stało Miriel?
- Och to ty Elandiel. Cóż… Nie
jestem pewna. – dziewczyna przeczesała włosy i zastanowiła się
chwilę. – Widziałam smoki.
- Co widziałaś?
- A… no tak… nie było cię na
świecie, gdy to się stało. Widzisz. Kiedyś smoki normalnie żyły
i latały. Był to normalny widok. Ale od już dość dawna ich nie
ma i myśleliśmy, że wyginęły. Nie wiedzieliśmy jednak, co stało
się z Aeternusem. To ktoś w rodzaju władcy smoków. Jest
nieśmiertelnym, potężnym, wielkim, białym smokiem. Nie wiem,
dlaczego ale widziałam go przed momentem. – usiadła na skraju
łóżka. – Widziałam jego i jeszcze jednego. Czarnego smoka. Nie
ma o nim żadnej wzmianki w księgach. Albo przebudził się pierwszy
raz odkąd zaczęto spisywać księgi albo…. – jej głos był
roztrzęsiony. Tak jakby się czegoś bała.
- Albo, co?... – dopytywał chłopiec.
- Albo urodził się niedawno i jest to
całkiem nowy rodzaj smoka.
- Po twoim głosie wnioskuję, że to
źle.
- Dzięki księgą wiemy jak zabijać
smoki. Jak się obronić przed nimi. Ale nie wiemy nic o nowym. Nie
wiemy, co potrafi. To może być poważne zagrożenie. – wstała i
wyszła mówiąc.
- Muszę o wszystkim powiedzieć ojcu.
Mroczny korytarz ciągnął się
nieubłaganie. Zakapturzone postacie w długich czerwonych płaszczach
szły zwartym szykiem przed siebie. Tylko jeden z pośród nich,
młody chłopak, co chwilę zerkał na rówieśnika idącego obok.
Rozkojarzony chłopak miał na imię Alex. Był dość niski. Miał
opalone ciało i krótkie blond włosy z przydługą grzywką, którą
notorycznie odgarniał z twarzy. Jego zielone oczy wpatrywały się w
bladą twarz kolegi. Fioletowe oczy wyższego chłopaka spotkały się
z przestraszonymi teraz oczami blondyna. Niższy chłopak szybko
odwrócił wzrok. Dotarli do wielkiej okrągłej podziemnej Sali.
Utworzyli krąg i każdy zaczął wypowiadać szeptem zaklęcie. Na
środku Sali była przykuta do kamiennego ołtarza młoda dziewczyna.
Miała skrępowane usta, ale to nie miało za dużego znaczenia gdyż
była nieprzytomna. Z pieczary naprzeciwko wejścia Sali wyłonił
się smok z krwawoczerwonymi łuskami i czarnymi jak noc oczami.
Zadzwonił łańcuchami, którymi był przykuty, gdy pełzł w stronę
ofiary. Rytuał był krótki a smok nie sprawiał kłopotów. Gdy
wyszli z Sali Alex odetchnął z ulgą. Wysoki chłopak o białej
skórze czarnych długich włosach związanych w kucyk miał na imię
Ventus. Nie spojrzał on na swojego kolegę dopóki wszyscy nie
rozeszli się do swych komnat.
- Chodź. – powiedział krótko nawet
nie spoglądając na młodszego.
- Zobaczysz. W końcu nas przyłapią.
– ostrzegał go Alex, lecz pomimo tego na jego twarzy zagościł
wielki uśmiech. Tajnym przejściem w ścianie wymknęli się z
podziemnego zamczyska.
- Uwielbiam, gdy mnie tu zabierasz. –
stwierdził zielonooki i przeciągnął się. Ventus w końcu
spojrzał na kompana.
- Ściągaj te okropne łachy. Idziemy
do miasta. – uśmiechnął się delikatnie.
- Łachy? Co by powiedziała twoja
matka gdyby usłyszała, że tak nazywasz szaty Doloris.
- Pewnie nic. Jak zawsze. Tylko
wpatrywałaby się we mnie tym dziwnym wzrokiem.
- O czym ty mówisz?
- Nie. Nic.. nie ważne. Ściągaj to i
chodź. – powiedział sam się przebierając. Alex wykonał
polecenie i szybko się przebrał. Dołączył do kolegi i po paru
godzinach byli w małym miasteczku u podnóża gór granicznych.
Weszli do tawerny i przywitali grzecznie ze starym zielarzem.
- Witaj panie. Jak się czujesz? –
powiedział Alex a Ventus tylko skinął głową.
- Och w porządku. Dziękuję.
- Gdzie Jack? – spytał wyższy
chłopak rozglądając się.
- Jakiś czas temu wyruszył z
przybyszami w stronę góry krasnoludów. Raczej nieprędko wróci.
- Oh. Więc robi za przewodnika. Cóż.
Przyjdziemy innym razem.
- Wątpię by była okazja. –
powiedział starzec z tajemniczym uśmiechem.
- To znaczy? – odezwał się Alex.
- Ta jego młódka. Jak jej tam…
Lisa. Pobiegła za nim. Wiecie, co ludzie o niej myślą. Pewnie
będzie chciała z nim uciec. Znam go. Zrobi dla niej wszystko.
- W takim razie wyruszamy na górę
krasnoludów. – stwierdził Ventus. Alexy tylko spojrzał na niego
z szokiem wymalowanym na twarzy.
- Coś się stało?
- TY?! Chcesz iść bez pozwolenia
ojca. Sam. Za jakimś kolesiem, który może cię zabić. Aż na górę
krasnoludów. Które też notabene mogą cię pozbawić żywota?
- Po pierwsze. Dużo się zmieniło.
Nie potrzebuję jego zgody… - Alex już chciał mu przerwać, więc
ten szybko dodał – Nawet fakt, że jest przywódcą Doloris tego
nie zmienia. – Alex zamknął usta a Ventus kontynuował. – Po
drugie nie będę sam. Idziesz ze mną. Po trzecie i najważniejsze…
Tylko smok jest w stanie mnie zabić. Pamiętasz jeszcze?
- No dobra. Może i masz rację. Ale na
kiego ja ci tam potrzebny? – powiedział z miną jakby miał się
zaraz rozpłakać. Nie było mu prędko do opuszczania tego świata.
- Dla towarzystwa. – powiedział z
uśmiechem, lecz jednocześnie była to mina, dzięki której Alex
wiedział, że nie może się sprzeciwiać. Wyruszyli w ślad za
wędrowcami.
- Mówię ci. Jak wrócimy to nas
zabiją. Dosłownie. W co ty mnie pakujesz? Znaczy ja wiem, że
jesteś synem przywódcy to ci nic nie zrobią. Ale ja? Czemu mnie w
to mieszasz? – dalej biadolił nad swym losem blondyn.
- Eh. Nie jestem jego synem. Nawet nie
jestem synem Kiry.
- CO?!
- Dowiedziałem się niedawno, że nie
są moimi rodzicami. Znaczy w pewnym sensie są ale mam świadomość
innej istoty. Tak wynika z ich rozmowy. Wiem tylko, że jestem im z
jakiegoś powodu potrzebny.
- Ale moja matka odbierała twój
poród. To niemożliwe…
- Kira mnie urodziła, ale nie jestem
jej dzieckiem. Była tylko narzędziem.
- …. W co ty mnie pakujesz… -
powiedział prawie szeptem zielonooki, który zaczął pojmować
powagę sytuacji.
- Teraz to mnie na bank zabiją. – po
chwili dodał. - Może i lepiej. Dołączę do rodziców.
- Bzdury gadasz. Ze mną nic ci nie
grozi. A teraz nie marudź tylko pośpiesz się. Muszę odnaleźć
brata. – przyśpieszył kroku.
- BRATA?! Czego ja jeszcze nie wiem?!
- Eh. No dobra. Jack to mój brat. Nie
urodziła go Kira. Kobieta, która wydała go na świat zmarła przy
porodzie. Jej organizm nie wytrzymał. Jack jest za silny. Ja też,
ale Kira miała magię do dyspozycji. Oboje jesteśmy dziećmi tego
samego bóstwa.
- To znaczy, kogo? Bo jakieś mam
wrażenie, że raczej nie stwórczyni.
- Nie. Pochodzimy od stwórcy.
- Świetnie. Czyli jesteś częścią
apokalipsy?!
- Tak. Ja, Jack, Aeternus, Sanguis.
Jest jeszcze kilka innych osób, ale nie wiem jak na razie, kim oni
są.
- Oh. Jak fajnie jest się dowiedzieć
od kumpla, że świat się kończy i to z jego pomocą. – parsknął
Alex.
- Źle to interpretujecie. Koniec
świata nie oznacza totalnej zagłady. To po prostu koniec jednego i
początek następnego. – w trakcie rozmowy przyśpieszali coraz
bardziej do tego stopnia, że aż zaczęli biec. Zauważyli przed
sobą kilka osób. Schowali się za drzewo i obserwowali. Widzieli
dziwną scenę, w której wilki zaczęły uciekać przed chłopakiem,
który robił za przewodnika wędrowców. Gdy nieznajomi ruszyli
dalej, Ventus i Alex ruszyli w ślad za nimi. Tamci mieli konie, co
bardzo utrudniło pościg. Jednak chłopcy od małego byli szkoleni w
zamczysku Doloris. Byli niezwykle szybcy i udało im się śledzić
nieznajomych całą noc aż do momentu, gdy zatrzymali się przed
wejściem do pałacu na górze krasnoludów.
- Nie ma szans. To jakaś twierdza. Nie
dostaniemy się tam. – powiedział zmęczonym głosem Alex.
- Przez frontowe wrota na pewno. Ale my
wejdziemy od góry.
- Widzisz te mury? To gigantyczna
skalna ściana. Jak chcesz się na nią wdrapać?
- Nie będziemy się wdrapywać. –
powiedział, po czym złapał swojego towarzysza w pasie i po chwili
pojawili się na szczycie skalnej ściany służącej krasnoludom za
mur obronny.
- Jak ty to…
- Czar teleportacji. – odpowiedział
Ventus z uśmiechem. – jest wyczerpujący i działa na niewielkich
odległościach, ale przydaje się. – dodał, lecz musiał na
chwilę klęknąć by nie stracić równowagi. Był już bardzo
zmęczony. Alex spojrzał w dół. Z muru widać było wędrowców.
Skierowali się do pałacu.
- W porządku. Mam tu znajomego.
Dowiemy się, czego oni tu szukają i odpoczniemy trochę. –
powiedział wyższy chłopak.
- Znajomego? Tutaj? Czym ty jeszcze
mnie zaskoczysz? – zaśmiał się Alex. Cieszył się z wizji
odpoczynku.
poniedziałek, 1 czerwca 2015
"Tenebris: Powrót Smoków" cz.21 Ostateczna decyzja.
Gdy udało im się dotrzeć do wrót było już
widno. Anna nie zatrzymywała się przez całą noc więc Lisa zasnęła jej w
ramionach podczas podróży. Gdy się zatrzymali dziewczyna przetarła błękitne oczy i spojrzała po wszystkich. Przez chwilę nie pamiętała co tu robi, ale gdy
dotarło do niej gdzie jest natychmiast przybrała poważną minę i skupiła się. Anna
zaśmiała się cicho pod nosem widząc to. Zsiedli z dość zmęczonych już koni.
Kobieta podeszła do wrót i zastukała. Otworzył je sędziwy krasnolud.
- Nie, nie, nie,
nie. Za dużo kłopotów. – już chciał zamknąć wrota lecz Anna mu na to nie
pozwoliła. Przytrzymała drzwi ręką. Szare dotąd oczy starca zrobiły się
zielonkawe a za nim pojawiły się dwa golemy stworzone z lodu. Były wysokie na
trzy metry, nie posiadały głowy a zamiast rąk miały lodowe szpikulce. –
Powiedziałem. Za dużo kłopotów. Wynoście się stąd. Kimkolwiek jesteście. – Anna
wyglądała na zmęczoną tą sytuacją.
- Słuchaj.
Szliśmy tu od paru dni. Nie spałam całą noc. Jestem w ciąży i czuję jakby coś
co jakiś czas rozrywało mi wnętrzności. Szukam chłopaka który prawdopodobnie
znajduje się gdzieś w tej okolicy. Powiesz nam czy coś widziałeś to nie rozwalę
ci łba. – powiedziała to prawie szeptem lecz w taki sposób że Lisę, Armina i
starca przeszedł zimny dreszcz. Zander był już przyzwyczajony do takiego tonu
kobiety a Jack tylko przyglądał się golemom jak zahipnotyzowany.
- Chłopaka? –
wyszeptał starzec. – Jakiego chłopaka?
- Lub bestię z
czarnymi skrzydłami. – dodała Anna. Starzec zamarł a jego oczy tak się
rozszerzyły, że przypominały dwie wielkie monety.
- Jak ów chłopak
ma na imię? – spytał z lekkim niepokojem.
- Castiel. A ja
jestem Anna. Jego opiekunka. – starzec zmierzył ją wzrokiem. Kobieta w żadnym
calu na opiekunkę nie wyglądała. Raczej na wojowniczkę. Aktualnie wkurzoną
wojowniczkę.
- Wchodźcie. Ale
macie się mnie trzymać. – wymamrotał a golemy zniknęły.
- Nie wyglądają
na krwiożercze. – wymamrotał Armin patrząc na mijane krasnoludy.
- Bo nie są. –
powiedział Zander. – krasnoludy nie jedzą ludzi. Dlatego zastanawiam się czym
jest to co zastaniemy na tronie. – powiedział widząc gigantyczne wrota przed
sobą. Łatwo było domyślić się gdzie zmierzają. Sala tronowa. Gdy już znaleźli
się przed tronem władcy, starzec pokłonił się. Na tronie siedział Aeternus.
- Witajcie. –
powiedział z delikatnym uśmiechem. – Wyrosłaś na piękną kobietę Anno. –
rudowłosa wyglądała na zdezorientowaną. – Za to ty, Zander, nic się nie
zmieniłeś. – dokończył król. Elf delikatnie przekrzywił głowę.
- Zapamiętałbym
takiego stwora jak ty… Skąd wiesz kim jesteśmy? – spytał elf.
- Raven mi o was
dużo opowiadała. Poza tym widziałem was kilka razy gdy jej towarzyszyliście.
Była bardzo niesforną młodą królewną. Zapuszczać się aż tak daleko… doprawdy
cud że żyje.
- Żyła. –
chciała go poprawić Anna.
- Nie. Żyje. –
ponowił król. – Cały czas pilnuję by jej ogień nie zgasł. – powiedział lecz
posmutniał.
- Kim ty do
cholery jesteś? – spytała w końcu Anna. Wyglądała na naprawdę zmęczoną.
- Jestem
Aeternus. Miło mi was poznać osobiście.
- Gdzie Castiel?
– rudowłosa kobieta prawie krzyknęła.
- Musiałaś
bardzo za nim tęsknić co? Nie martw się. Posłałem po niego. Zaraz tu będzie. –
jak na potwierdzenie słów do Sali wbiegł Castiel i od razu rzucił się kobiecie
i elfowi na szyję.
- Anna! Zander!
Tak się cieszę, że nic wam nie jest. – powiedział z radością. Kobieta tuliła go
z widoczną ulgą. Po chwili jednak chłopak musiał ją złapać gdyż zaczęła osuwać
się na posadzkę. – Anna? – kobieta zasnęła.
- Gdy już
zobaczyła, że wszystko jest w porządku emocje przestały trzymać ją w
przytomności. – Stwierdził Armin. – Nie wyobrażasz sobie jak się o ciebie
martwiła. Gdy dowiedziała się, że tu jesteś szła tu całą noc nie pozwalając nam
na choćby moment odpoczynku. – mówił z uśmiechem blondyn.
- Anna… -
wyszeptał cicho książę. - Powinniście wszyscy odpocząć. – powiedziała po
chwili. – Gdy nabierzecie sił wszystko wam wyjaśnię.
Gdy już zanieśli Annę do komnaty i ułożyli na
wielkim łóżku Jack odezwał się po raz pierwszy odkąd weszli do pałacu.
- Chcę być w
pokoju z Lisą. Wolę mieć ją na oku. – słysząc to niska krępa kobieta która
wyznaczała im komnaty sypialne uśmiechnęła się i skierowała ich do odpowiedniej
oraz dała im suche ubrania. Zandera wraz z Castielem zaprowadziła do kolejnej gdzie
elf mógł odpocząć. Najwidoczniej mroczne elfy nie potrzebują zbyt dużo snu gdyż
Zander nie miał zamiaru odpoczywać. Gdy weszli już do wyznaczonej dla niego
komnaty od razu poprosił księcia o wyjaśnienia. Castiel starał się jak mógł
wyjaśnić mu wszystko co zaszło. Gdy skończył elf wstał i skierował się w stronę
wyjścia.
- Idź do Anny.
Nie wiem jak się będzie czuła gdy się obudzi. – rzucił przez ramię.
- A ty?
- Ja idę coś
załatwić. Nie martw się przyjdę do was gdy skończę. – powiedział po czym wyszedł.
Castiel udał się w stronę komnaty Anny.
- Teraz jesteś
szczęśliwa? – spytał Jack.
- Na pewno
bardziej niż w wiosce. – odpowiedziała. Zaczęła ściągać z siebie ubrania jednak
chłopak się nie odwracał. Wręcz przeciwnie. Przyglądał się jej uważnie. Wyglądała
uroczo pomimo, że była przemoczona. Z jej długich jasnych blond włosów wciąż
kapały krople wody. Chłopak spojrzał na jej różane drżące usta. Gdy to zauważyła
spojrzała na niego zawstydzona rumieniąc się. Podszedł do niej bliżej a ona
zagryzła dolną wargę. Zbliżył się jeszcze bardziej. Ich usta prawie się
stykały. Dziewczyna chciała już zaprotestować ale pocałował ją i nagle jej cały
opór gdzieś zniknął. Zaczął delikatnie zdejmować z niej ciuchy. Gdy już była
naga pchnął ja na łóżko i rozebrał się. Dziewczyna była bardzo zawstydzona.
Opierając się na łokciach patrzyła na jego poczynania. Zaczął powoli sunąć
dłońmi w górę po jej nogach. Zadrżała. Rozchylił je i uklęknął między nimi.
Podpierając się rękoma o łóżko po jej obu stronach zaczął ją delikatnie
całować. Zamknęła oczy i delikatnie rozchyliła usta. Pocałunki zaczęły być
coraz głębsze i namiętniejsze. Zszedł z nimi na jej szyję. Rumieniąca się
dziewczyna jęknęła cicho, czując jak język chłopaka sunie po jej szyi, a usta
zostawiają małe czerwone ślady. Delikatnie położył ją całkiem i oparł się na
łokciach. Zszedł pocałunkami jeszcze niżej i zaczął pieścić jej piersi. Dziewczyna
zaczęła cicho pojękiwać. Chłopak uśmiechnął się delikatnie przesuwając rękę po
jej brzuchu zsunął ją w kierunku krocza dziewczyny. Złapała za nią. Spojrzał w
jej oczy.
- Boisz się?
- Ja… jeszcze
nigdy.. – jąkała się nie mogąc ułożyć spójnego zdania.
- Wiem. –
powiedział z delikatnym uśmiechem i pocałował ją czule. – Rozluźnij się. –
powiedział. Jednak dziewczyna nie puściła. – Chcesz być moja? – wypowiedział to
pytanie szeptem do jej ucha. Dziewczyna jeszcze chwilę się wahała lecz puściła
jego rękę i powiedziała.
- Tak.
Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy Anna
obudziła się na łóżku z wielkim baldachimem. Zauważyła, że na fotelu w kącie
pokoju ktoś siedzi. Uniosła się wyżej i zobaczyła, że to Castiel.
- Wszystko w
porządku? – spytał.
- Tak. – powiedziała,
lecz w tym momencie poczuła silny ból brzucha. Krzyknęła i zwinęła się z bólu
na łóżku. Castiel poderwał się na równe nogi i podbiegł do niej.
- Anna. Co się
dzieje? – spytał bezradnie. Kobieta zacisnęła zęby.
- Zaraz
przejdzie. – wycedziła. Castiel patrzył z niepokojem. Zander wszedł do komnaty.
W ręce miał kielich z jakąś czerwoną cieczą. Podszedł do Anny.
- Wypij to. –
powiedział spokojnym tonem.
- Co to? –
zapytała dalej trzymając się za brzuch.
- Pomoże ci. –
widząc jej wzrok dodał. - Zaufaj mi. – kobieta zawahała się. Wzięła łyk i
prawie upuściła naczynie krztusząc się.
- To krew! –
krzyknęła ze strachem.
- Owszem. Pragną
jej. A ich matka nie chce ugasić ich pragnienia. – powiedział z lekkim
uśmiechem. Castiel wyglądał na zdezorientowanego a Anna patrzyła na Zandera z
lekkim strachem. – No dalej. Nie bądź samolubna. Wypij. – dodał patrząc jak
kobieta zerka na ciecz. Z widocznym obrzydzeniem wypiła zawartość.
- Żeby było
jasne... – powiedziała odstawiając pusty kielich. - … zrobiłam to tylko dlatego
że po pierwszym łyku przestało boleć. – spojrzała na Zandera. – Nie dlatego że
ci ufam. – po mimo słów w jej głosie dało się usłyszeć nutkę niepewności. Elf
tylko delikatnie się uśmiechną w odpowiedzi.
- Czy ktoś
wyjaśni mi co tu zaszło? – spytał wciąż zdezorientowany Castiel.
- Widzisz… tak
jakoś wyszło że jestem z tym elfim dupkiem w ciąży. – powiedziała Anna wskazując
kciukiem na Zandera. Ten tylko lekko się zarumienił i odwrócił wzrok.
- Ale.. ty..
przecież…
- Nie mogłam
mieć dzieci? Heh. O ironio.. teraz urodzę… tylko nie wiadomo co. – spojrzała na
kielich.
- Niech zgadnę.
Mroczne elfy potrzebują krwi? – zwrócił się tym razem do Zandera.
- Tak. Ma
najwięcej składników potrzebnych naszemu potomstwu do rozwoju. – oświadczył i
zabrał kielich. – Niedługo znów będziesz musiała ją wypić. – tym razem zwrócił
się do Anny, po czym wyszedł z komnaty. Castiel spojrzał na brzuch rudowłosej
kobiety. Dopiero teraz zauważył że jest lekko zaokrąglony.
- Od jak dawna?
– spytał.
- W noc w którą
was porwali. – oświadczyła. Castiel zamrugał kilkukrotnie. Coś mu nie pasowało.
Skoro było to tak niedawno to jeszcze nie powinno być widać. Kobieta przyłożyła
dłoń do czoła. Widać było że jest słaba.
- Anno. Wiesz
ile trwa ciąża u mrocznych elfów?
- Nie. Nigdy
mnie to nie obchodziło. Dlaczego pytasz?
- Niecałe pięć
miesięcy. – powiedział. Po chwili wyszeptał. - Ty wyglądasz jakbyś była już co
najmniej w trzecim. – zapadła chwila ciszy. Kobieta patrzyła na niego nie do
końca rozumiejąc co ma na myśli. – Nie wiem co jest w tobie. Ale to się rozwija
wyjątkowo szybko. – wyjaśnił. Kobieta położyła dłoń na brzuchu. Nie wiedziała
co ma o tym myśleć. – To cię niszczy. – zauważył patrząc na jej podkrążone oczy
i niezwykle bladą twarz. Kobieta położyła się na poduszce. Patrzyła w sufit. Po
chwili zaczęła powoli kręcić głową i powiedziała.
- Nie chcę
umierać.
- Więc rób co ci
każe Zander. Cokolwiek się urodzi. Na pewno w części będzie człowiekiem i
elfem. A skoro tak… to będzie chciało krwi. – kobieta milczała. Wiedziała że
książę ma rację. Ból minął gdy tylko poczuła smak krwi w ustach. Zamknęła oczy.
Zacisnęła wargi. Castiel zaczął głaskać ją uspokajająco po głowie.
- Ten cały król…
jak mu tam… - zaczęła.
- Aeternus.
- Aeternus… -
potwierdziła. – Powiedział że Raven żyje.
- Tak. Widziałem
ją. Jest jeszcze słabsza niż ty teraz.
- Jakim cudem
żyje?
- To żaden cud.
To przekleństwo. – powiedział patrząc w stronę okna. – Żyje dzięki krwi mojego
ojca. Utrzymuje ją przy życiu ale nie potrafi całkiem jej uzdrowić.
- Twojego ojca?
- Tak. Aeternus.
Król którego widziałaś. To właśnie mój ojciec.
- Tak. Teraz to
jasne. Dlatego mówił, że nas widział. To on ją obserwował. Przez ten cały czas.
Ale… czym on jest?
- Smokiem. Nie
pamiętasz legendy o nim?
- Ale… to
niemożliwe. Dawno zniknął.
- Nie zniknął. –
pokręcił lekko głową. – Osłabł. I czeka.
- Na co?
- Aż będę w
stanie odzyskać dla niego jego utraconą moc.
- Niby czemu
miałbyś to zrobić?
- Bo tylko wtedy
będzie wstanie pomóc mojej mamie. – ostatnie słowa wypowiedział z nutą
bezradności w głosie. Anna zamilkła. Rozumiała w jakiej są sytuacji. Nie
wiedziała tylko jak z niej wybrnąć. Jeśli Aeternus odzyska władzę znów zacznie
zabijać. Lecz jeśli nie. Raven będzie cierpiała. Z głową pełną pytań bez
odpowiedzi na powrót zasnęła.
wtorek, 26 maja 2015
"Tenebris: Powrót Smoków" cz.20 Zapowiedź zmian.
Drzwi otworzyły
się powoli z cichym skrzypieniem. W pomieszczeniu panował półmrok. Tylko dzięki
światłu świec i płomieniom z kominka było cokolwiek widać. Mnóstwo półek z
książkami, wygodna kanapa, kilak kufrów. Nic nadzwyczajnego. Książę wszedł do
środka. I spojrzał w prawo. Zamarł. Nie mógł uwierzyć oczom. Patrzył zszokowany
na postać leżącą na wielkim łóżku. Kobieta spokojnie patrzyła w bok na widok za
oknem. Półmrok sprawiał, że między jej bladą skórą i czarnymi włosami panował
jeszcze większy kontrast. Powoli przeniosła swój wzrok na przybysza. Oczy jej
się zaszkliły a usta wygięły w smutnym uśmiechu.
- Castiel. To
naprawdę ty? – spytała z nadzieją w głosie. – Nie… - przedłużyła – pewnie znowu
mam gorączkę. – stwierdziła ze smutkiem. Po jej policzkach spłynęły łzy.
- To ja mamo. –
Podszedł do niej szybko i usiadł obok na łóżku. – To naprawdę ja. – dotknął
dłonią jej policzka i otarł łzę. Rzeczywiście była rozpalona. Przytuliła twarz
do jego ręki. Nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Jego matka żyła. Była tutaj
koło niego. Objął ją ramionami i oparł głowę o jej ramię. Płakał. Po części ze
szczęścia, że żyje, że może ją zobaczyć, a po części przez to, w jakim jest
stanie.
- Ale co ty
tutaj robisz? Powinieneś być z Anną. Czy ona… Czy nic wam się nie stało?
- Nie. To
znaczy. Chyba nie. Rozdzieliliśmy się. Ale teraz to nie jest ważne. Co się
stało z tobą? Jak się tu znalazłaś?
- Twój ojciec
mnie ocalił. – powiedziała delikatnie się uśmiechając. – Konałam, gdy po mnie
przybył. Zabawne. Na początku myślałam, że to śmierć. Czarny płaszcz do ziemi
zakrywał wszystko. Twarz zasłaniał kaptur. Zabrał mnie stamtąd tak szybko, że
nikt się nie zorientował. – Cały czas się uśmiechała. – Oh. Castiel. Tak się cieszę,
że to przeżyłeś. Bardzo się martwiłam. Błagałam Aeternusa by zgodził się abym
mogła cię zobaczyć. Pozwolił mi jakiś czas temu… - nie dokończyła. Przerwał jej
kaszel. Zasłoniła usta ręką.
- Mamo! Co ci
jest? – Castiel patrzył na nią zaniepokojony trzymając ją za ramiona.
- Ostrzegał mnie,
że tak będzie. Mówił, że jestem za słaba. Ale ja musiałam cię zobaczyć.
Musiałam wiedzieć, że żyjesz i że masz się dobrze. – mówiła kobieta. Łzy znów
spływały jej po policzkach.
- Ale dalej nie rozumiem,
dlaczego jesteś w takim stanie.
- Nie jestem do
końca żywa. Ale też nie umarłam. Jestem zawieszona między tymi dwoma stanami.
Zostałam w połowie wyrwana śmierci dzięki krwi twojego ojca. Niestety Aeternus
nie ma pełnej siły, więc nie może całkowicie mnie uzdrowić. Sam jest w podobnym
stanie, co ja. Pewnie gdyby był człowiekiem byłoby z nim nawet gorzej niż ze
mną. Ten smok jest istotą nieśmiertelną a jednak umiera. Z każdym rokiem jest
coraz słabszy. Bez serca w końcu zginie. Nie wiem czy ojciec mówił ci o tym.
- Tak wiem o
sercu. I o tym, że jest smokiem.
- Oh. Zdaję
sobie sprawę z tego, że wiesz, kim jest. Widziałam waszą walkę. Jak na tak
młodego smoka jesteś naprawdę potężny.
- Ojciec twierdzi,
co innego.
- Nie przejmuj
się tym. Po prostu wiele od ciebie wymaga. Pokłada w tobie nadzieje.
- Nadzieje?
- Tak. Ty masz
swoje serce. Jesteś takim samy smokiem jak on. I tylko ty będziesz w stanie nam
pomóc kochanie. – pogładziła go po policzku. Książę zrobił zmieszaną minę. Nie
chciał pomagać ojcu. Wiedział, jakie będą tego konsekwencje mimo to kochał
matkę i nie mógł pozwolić na to by cierpiała.
Tymczasem u
podnóża góry w niewielkiej wiosce zatrzymała się trójka przybyszów. Anna weszła
do tawerny. Jej wzrok był lodowaty a postura napięta. Wywarła na wszystkich
takie wrażenie, że aż nikt nie śmiał pisnąć choćby słowa. Podeszła do baru i
powiedziała donośnym głosem do wszystkich obecnych.
- Czy ostatnio
ktokolwiek widział przelatującą nad waszą wioską bestię?! – Ludzie nie
wiedzieli jak zareagować. Większość z nich myślała, że stojąca przed nimi
kobieta zwariowała. Nagle z rogu karczmy dobiegł ich głos starca.
- Ja. –
Mężczyzna wyglądał na zmęczonego życiem i na takiego, który to już wiele w
życiu widział. – Jesteś jakimś łowcą, co? – zwrócił się do niej z lekkim
uśmiechem. – Radzę ci iść w góry. Tam się bestia czai. O ile nie dorwały jej te
krwiożercze krasnoludy. Podobno ich król pożera ludzi. Może i z bestią sobie
poradził. – skończył mówić i zapalił swą fajkę.
- Krasnoludy? –
zainteresowała się rudowłosa kobieta.
- Panienka
raczej nie pochodzi z tych stron, co? Nie szkodzi. Krasnoludy to tacy ludzie
gór… - nie zdążył dokończyć gdyż Anna mu przerwała.
- Wiem, kto to
krasnoludy. Nie przypominam sobie jednak by kiedykolwiek jadły ludzi.
- Ależ skąd.
Krasnoludy ich nie jedzą. Robi to ich król. A raczej bestia, którą za króla
uważają.
- Skąd to wiesz?
- Raz na jakiś
czas ktoś znika. Najczęściej jest to młoda kobieta. Dziewica. Dziwne prawda?
Ale mówią, że tylko krew czystej może go nasycić. Makabryczna sprawa.
- I nic z tym
nie robicie?
- My? Jesteśmy
prostym ludem. Gdzie nam porywać się na krasnoludów. Nie. To za wiele dla nas.
- Rozumiem. Jak
można się tam dostać?
- Jack was
zaprowadzi. Tylko on jest na tyle… emmm… - tu urwał szukając odpowiedniego
słowa. – nietypowy… by zapuszczać się tak daleko na ich tereny. – skończył mówić,
po czym wstał powoli i poszedł na lekko chyboczących się nóżkach podpierając
się laską prosto w stronę wyjścia. Anna poszła za nim. Dom starca był całkiem
blisko. Mała, stara chatka.
- Jack! Mamy
gości! – krzyknął starzec będąc jeszcze w progu drzwi wejściowych. Z sąsiedniej
izby wyszedł młody chłopak o niezwykle bladej skórze, bladoróżowych ustach, czarnych
włosach do ramion związanych w kitkę oraz czarnych oczach. A właśnie czerń tych
oczu była niezwykła. Annę przeszedł dreszcz na ich widok. Przypominały otchłań.
- Witam. –
powiedział beztrosko. Chłopak mógł mieć na oko z siedemnaście wiosen. Szczupły,
nie za wysoki. Ubrany w poplamiony fartuch. Dopiero, gdy kobieta zmierzyła go
wzrokiem zrozumiała gdzie jest. Pełno ziół i buteleczek z proszkami i płynami
walało się po całej chałupce. Wyglądało na to, że starzec jest znachorem a
młodzieniec jego uczniem.
- Zaprowadzisz
tą miłą kobietę oraz jej towarzyszy na górę krasnoludów. Szukają tego stwora,
co go jakiś czas temu widzieliśmy zbierając zioła. Pamiętasz jeszcze?
- Oczywiście
mistrzu. Cokolwiek to było pewnie jest gdzieś na tej górze. Ciekawe czy ta
kobieta jeszcze żyje…
- Kobieta? –
spytała z przejęciem Anna. Wiedziała, że prawdopodobnie to Leila.
- Tak. Niósł ją
w łapach. – powiedział bez emocji.
- Wzrok ma
sokoli. – zachwalał ucznia starzec.
- Prowadź.
Natychmiast. – powiedziała stanowczo rudowłosa. Chłopak skinął głową i wyszedł
z chatki. Przed nią na Annę czekali Zander i Armin.
- To on nas ma
tam zaprowadzić? – spytał z niepokojem blondyn. Według niego chłopak nie
wyglądał za dobrze. Cienie pod jego oczami mocno go zmartwiły. Zander natomiast
przyglądał się chłopakowi uważnie bez słowa. Jego przenikliwe oczy przyciągnęły
uwagę młodzieńca. Stali tak chwilę patrząc na siebie nawzajem.
- Tak. To Jack.
– powiedziała rudowłosa. - A wy, co? – spytała patrząc to raz na Zandera i
młodzieńca.
- Wybacz. Nigdy
wcześniej nie widziałem elfa. Zawsze mi mówili, że to niezwykle piękne istoty.
A ty… cóż.. wyglądasz… niepokojąco… - ostatnie słowa chłopak wykrztusił z
trudem. Widać było, że czół się niepewnie w towarzystwie Zandera.
- Jestem
mrocznym elfem. To naturalne, że wyglądam… odmiennie.
- Ale te oczy,
pazury i… czy ty masz kły?
- Owszem. Nie
żywię się roślinami jak moi kuzyni. Potrzebuję ich.
- To, czym się
żywisz? – powiedział z lekkim niepokojem.
- Mięsem.
- To tak jak my.
– powiedział z lekkim uśmiechem młodzieniec. W odpowiedzi elf zbliżył się do
niego i pochylając się powiedział mu szeptem prawie do ucha.
- Ty jesteś tym
mięsem. – po ciele chłopaka przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
- Dobra dość
tego! Zander nie strasz go, bo nam tu młody wykituje. – odezwała się Anna
poirytowana całą sytuacją. Jednak Jack nie wyglądał na przerażonego.
- Wilk pośród
owiec? Niezwykłe. - Powiedział z delikatnym uśmiechem.
- Mam wrażenie,
że ty akurat coś o tym wiesz. – powiedział elf prostując się i zostawił na
chwilę chłopaka w osłupieniu. Podszedł do Armina klepną go w plecy, po czym
powiedział.
- Wszystko w
porządku? – Armin zadygotał i trzęsącym się głosem powiedział.
- T.. Tak… -
nerwowy uśmiech nie mógł zejść mu z twarzy. Wyglądało na to, że na niego
podziałało to o wiele bardziej niż na młodzieńca. Anna tylko westchnęła nie do
końca rozumiejąc, co zaszło i zwróciła się do ich nowego przewodnika.
- No. Nie traćmy
czasu. Prowadź. – chłopak skinął głową i poszedł w stronę krętej dróżki. Droga
ta wchodziła prosto do lasu obrastającego podnóża gór. Szedł bez słowa nie
oglądając się za siebie, lecz po chwili nie miał wyboru. Młoda dziewczyna
dosłownie wpadła na niego biegnąc.
- Jack! –
krzyknęła zapłakana. – Znowu go widziałam. On znowu zabił. Ja.. ja już nie
chcę.. nie dam rady dłużej.. – chłopak tulił ją w ramionach i gładził
uspokajająco po głowie.
- Wszystko w
porządku kochanie? Nic ci się nie stało?
- Mi nie.. ale..
ale on… on zabił Dianę. Prawie, że na moich oczach. Uciekłam. Schowałam się.
Nie wiedziałam, co mam zrobić.
- Nienawidziłaś
jej prawda?
- Co to ma
wspólnego?
- To chyba
dobrze że nie żyje. Już więcej cię nie skrzywdzi.
- Jack! Nie
chodzi o nią. Chodzi o tego mordercę. On znowu to zrobił. I znów nikt mi nie
wierzy. Jak tak dalej pójdzie zaczną myśleć że to ja! Proszę Jack! Ucieknijmy z
tego miejsca! Ja już nie daje rady! – dziewczyna płakała tuląc się w jego
ramiona. Chłopak spojrzał na Annę.
- Może iść na
razie z nami? Nie chcę by była sama.
- Dobrze ale ty
za nią odpowiadasz. – stwierdziła. Zander uśmiechnął się prawie niezauważalnie.
Jednak Jack to wychwycił. Chłopak zacisnął szczękę. Szli dalej a dziewczyna
próbowała się uspokoić. Dalej miała zapłakane oczy ale mimo to spojrzała na
towarzyszy swojego wybranka.
- Witam.
Przepraszam, że się nie przedstawiłam. Jestem Lisa.
- Witaj. Jestem
Anna – powiedziała rudowłosa miłym tonem. – a to Zander i Armin – wskazała po
kolei na towarzyszy. – miło mi cię poznać. – dziewczyna w odpowiedzi
uśmiechnęła się delikatnie.
- Więc w waszym
miasteczku jest morderca? Nie dziwię się że chcesz uciec. – powiedział bez
zastanowienia Armin. Dziewczyna złapała mocniej ramię młodzieńca.
- Bardzo się
boje że będę następna. Giną wszyscy wokół mnie. – Powiedziała drżącym głosem.
Jej chłopak nagle przystaną. Wszyscy zrobili to sami.
- Chyba mamy
mały problem.. – Przed nimi zza drzew wyłoniło się kilka wilków. Konie idące
zaraz za nimi zaczęły rżeć z widocznym strachem. Anna już chciała chwycić za
miecz lecz Zander ją powstrzymał.
- Nie poradzisz
sobie z nimi? – spytał elf jadowitym tonem. Chłopak nawet nie drgnął mimo
wpatrujących się w niego z niemym pytaniem oczu dziewczyny. Rudowłosa kobieta
czuła się zbita z tropu. Nie rozumiała o co chodzi elfowi. Wilki zaczęły się do
nich zbliżać. Armin patrzył na wszystkich po kolei po czym powiedział szeptem
do dziewczyny.
- Lepiej schowaj
się za nami. – z widoczną niechęcią dziewczyna odsunęła się od swego wybranka i
wycofując się powoli schowała za blondynem. Nikt nie widział uśmiechu który
wpełzł na usta młodzieńca.
- Tak.. chyba
powinienem zrobić to sam. – powiedział po czym zaczął iść w stronę zwierząt. Te
z początku warczały lecz po chwili zaczęły węszyć i widocznie rozpoznając jego
zapach zaczęły uciekać.
- Dziwne. –
stwierdziła rudowłosa. Jack stanął w miejscu. Nikt nie widział jego
psychopatycznego uśmiechu. Nikt oprócz wilków które teraz uciekały w popłochu.
- Możemy iść
dalej. – oznajmił Zander.
- Pośpieszmy
się. – Anna nerwowo patrzyła na niebo. Słońce chyliło się ku zachodowi. Ruszyli
dalej. Zapadał zmrok. Słychać było niepokojące dźwięki. Każdy szmer w krzakach
czy odgłos łamanych gałęzi stawiał ich na baczność. Wszystkich oprócz Zandera i
młodzieńca. Ci wyglądali tak swobodnie jakby poruszali się po własnym domu.
Drzewa rzucały złowrogi cień. Lisa pisnęła widząc coś białego między drzewami.
- Coś się stało?
– spytał Armin za którym chowała się jak za tarczą. Spojrzał w stronę w którą
patrzyła. – Emmm.. ludzie… tam ktoś… wisi. – Zander i Anna spojrzeli na niego
ze zdziwieniem, a Jack tylko się zatrzymał.
- Taaak.. to ta
zaginiona dziewczyna. Sam się nią nie zajmę a nikt z wioski nie zapuściłby się
dobrowolnie tak daleko. – wyjaśnił młodzieniec.
- Wiedziałeś że
tu jest i nic mi nie mówiłeś? – zapiszczała Lisa. – Przecież zaginęła dwa
tygodnie temu!
- Po co miałem
cię dodatkowo straszyć? To bardzo dziwna sprawa. – wypowiadał słowa bez emocji
w głosie. – Ktoś ją ogłuszył i powiesił za ręce. Nie miała możliwości
wydostania się. Pewnie jej ciało tam jeszcze wisi tylko dlatego że jest za
wysoko by dosięgnęły ją wilki.
- Ktoś musiał
być dobry w wspinaczce po drzewach.. lina jest zawieszona tak wysoko.. – stwierdził Zander.
- Moglibyśmy o
tym nie gadać tylko pójść dalej? Nie mamy czasu na trupy. Musimy odnaleźć
Castiela. – Anna była już wyraźnie podenerwowana. Rozglądała się nerwowo.
- I Leilę… -
dodał Armin. Ruszyli dalej. Po chwili musieli zacząć wspinać się pod górę. W
pewnych momentach droga stawała się naprawdę stroma. Wyglądało na to że Jack
mimo drobnej postury dość łatwo radził sobie z wszelkimi trudnościami. Pomagał
Lisie która co chwilę potykała się o wystające gałęzie lub zsuwała z bardziej
stromych części ścieżki. Zaczęło padać. Ścieżka zaczęła przypominać błotnistą
papkę. Co jakiś czas słychać było pioruny. Armin widział jak przemoczona Lisa
zaczęła się trząść z zimna. Wyciągnął koc z torby przymocowanej do konia i
okrył ją.
- Musi starczyć.
– powiedział i uśmiechnął się życzliwie. Zander, Anna i Armin mieli na sobie
płaszcze z kapturem które dobrze chroniły ich przed ulewą. Mężczyzna zwrócił swoją
uwagę również na jej wybranka ale ten wyglądał jakby pogoda nie sprawiała mu
żadnego problemu. Był cały przemoczony ale mimo to szedł dalej niewzruszony. Przed
nimi widać było wyjście z lasu oraz małą polanę. Gdy do niej doszli Jack
odezwał się.
- Teraz
wystarczy że pójdziecie tą skalną ścieżką. Zaprowadzi was prosto do wrót tej
całej twierdzy krasnoludów.
- Twierdzy? –
spytał Armin. Wyglądał na zdziwionego. Jak można wybudować twierdzę na zboczu
góry? Nie mógł sobie tego wyobrazić.
- Tak najłatwiej
to nazwać. Po drugiej stronie skalnego muru zbudowały swoją wioskę. Widać ją
tylko jeśli wyjdzie się naprawdę wysoko. Ale to dość niebezpieczne więc odradzam.
- Z jakiego
powodu jest to takie niebezpieczne? – dopytywał blondyn.
- Trolle. Lubią
jaskinie. W tych górach jest ich pełno.
- Dobrze
wiedzieć. – powiedział z nutą niechęci w głosie.
- Chcę iść z
nimi. – powiedziała nagle Lisa.
- Co? Dlaczego?
– zdziwił się Jack. Patrzył na nią z niedowierzaniem. Dziewczyna wyglądała na
śmiertelnie poważną.
- Wolę zginąć z
rąk krasnoludów niż w jakiejś zapyziałej dziurze.
- Skarbie. Nic
ci nie grozi…
- Nic?! –
przerwała mu. – codziennie widzę jak ktoś ginie. Codziennie każdy udaje że to
wypadek. Myślą że oszalałam. – mówiła drżącym głosem i ze łzami w oczach lecz
wciąż poważna. - Mam tego dość! Nie będę czekać na śmierć! – wykrzyczała i
pobiegła w stronę skalnej ścieżki. Mijając zaskoczonego młodzieńca. Odwrócił się
patrząc za nią po czym zwrócił się do reszty.
- Obiecuję że
nie będzie wam przeszkadzać. – i pobiegł za nią. – Hej! Lisa! Czekaj! To
niebezpieczne!
- No świetnie. –
podsumował Armin.
- Jeszcze tylko
balast był nam potrzebny. – syknęła sarkastycznie Anna. Widać że kobieta miała
już dość. Wsiadła na konia. – Ruszamy. – powiedziała stanowczo a jej towarzysze
wsiedli na swoje konie. Jechała jako pierwsza. Gdy mijała już ich
dotychczasowego przewodnika wystawiła rękę i złapała Lisę w pasie. Posadziła ją
na swoim koniu i jechała dalej nie oglądając się za siebie. Wiedziała że Zander
złapie młodzieńca co też się stało. Elf spodziewał się, że kobieta weźmie ich
ze sobą. Wbrew pozorom miała miękkie serce choć sam pomysł zabrania ich prosto
do potencjalnego wroga nie było rozsądne.
niedziela, 17 maja 2015
"Tenebris: Powrót Smoków" cz.19 Trudne początki.
Zapadł zmrok.
Czarne chmury gęsto zasłoniły niebo. Powoli z nieba zaczęły spadać krople wody.
Castiel stał z zawiązanym na oczach materiałem. Czuł się niepewnie. Wiedział,
że zostanie zaatakowany, lecz nie wiedział, z której strony. Wcześniej zawsze
polegał na swoim doskonałym wzroku. Widział świetnie nawet w ciemności. Poczuł
chłodne podmuchy powietrza i krople deszczu na skórze. Zdał sobie sprawę, że
słyszy wyraźnie nie tylko krople spadające na ziemię i szumiące liście drzew.
Słyszał też kroki. Ktoś zataczał wokół niego koła. Słyszał to tak wyraźnie, że
mimo zamkniętych oczu widział go. Szelest ubrań nakreślał sylwetkę. Postać była
półtora metra od niego. Nie zatrzymywała się, lecz stawiała powolne kroki. Czuł,
że Aeternus go obserwuje. Deszcz zaczął padać jeszcze mocniej. Wsłuchał się w
niego. Krople dźwiękiem odbijania się od różnych powierzchni nakreśliły mu wizję
terenu. To tak jakby widział świat stworzony z dźwięków. Wiedział Gdzie
znajduje się każda rzecz wokół niego. Mógł zlokalizować najmniejsze źdźbło
trawy, każde drzewo, głaz a nawet każde żywe stworzenie w swojej okolicy. Nagle
niebo przeszedł piorun. Grzmot był tak głośny, że skupiony na cichych dźwiękach
odbijającej się od ziemi wody książę zakrył rękami uszy i syknął. Aeternus to
wykorzystał. Uderzył chłopaka z pięści w brzuch. Ten upadł na ziemię i zgiął
się z bólu. Ciche jęknięcie wskazywało na to, że chłopak oberwał wystarczająco
mocno by dobrze to odczuć. Białowłosy nie poprzestał na tym. Złapał chłopaka
jedną ręką za szyję i uniósł tak wysoko by ten nie dosięgał stopami do ziemi.
Castiel zacisnął zęby i obiema rękami złapał za rękę, której dłoń zaciskała mu
się na gardle. Miotając się próbował mu się wyszarpnąć.
- Czy naprawdę
jesteś aż tak słaby? – spytał Aeternus. W jego głosie można było odczuć drwinę.
– Wystarczy cię tylko oślepić by bez trudu móc cię zabić? – mówił zaciskając
coraz mocniej palce. Chłopak ze wszystkich sił próbował łapać oddech. – Po co
miałbym cię szkolić, jeśli pierwszy lepszy mag może zabić cię wpierw oślepiając
blaskiem jakiegokolwiek zaklęcia? – pytał, choć nie oczekiwał odpowiedzi a reakcji,
która wskazywałaby na to, że się myli. Castiel przestał się miotać. Ręce opadły
mu luźno wzdłuż ciała usta były zamknięte. Przestał walczyć i oddychać. Król
uniósł jedną brew zastanawiając się, o co chodzi chłopakowi. Wyraźnie czuł pod
palcami jego puls. Serce młodzieńca nie biło tak szybko jak przed momentem.
Uderzenia były wolne i spokojne. Aeternus poczuł, że deszcz nagle przestał tak
intensywnie na niego padać, mimo że wszędzie w około ulewa ciągle trwała. Spojrzał
w górę. Nie zdążył zareagować widział tylko jak masa wody o kształcie wielkiej
kuli spada na niego. Ciężar cieczy ich przygniótł. Rozlewające się na wszystkie
strony fale sprawiły, że białowłosy mężczyzna puścił chłopaka. Duże masy wody
mają ogromną siłę. Aeternusa poniosła 10 metrów dalej. Castiel miał mniej szczęścia
gdyż masa wody poniosła go na ścianę zamku. Poczuł ostry ból, gdy uderzył o nią
plecami. Gdy już opadła wstał i skoncentrował się na najdrobniejszych dźwiękach,
które zdradziłyby mu położenie przeciwnika. Zmęczenie i przyśpieszony oddech
znacznie mu to utrudniały. W ostatniej chwili usłyszał szybko zbliżającą się
postać. Odskoczył w bok, dzięki czemu pięść Aeternusa zamiast w jego twarz
uderzyła w mur. Książę słyszał jak woda w kałuży chlupocze przez trafiające w
nią odłamki skał. Po jego plecach przeszedł zimny i nieprzyjemny drzesz. Dobrze
wiedział, że ojciec nie ma zamiaru być delikatny. Jednak wizja tego, co by się
stało z jego twarzą gdyby nie uniknął ciosu była dla niego dość niepokojąca.
Zamyślenie wiele go kosztowało gdyż nie zauważył, że król z dużą siłą kopnął go
w brzuch. Chłopak został odrzucony kilka metrów i runął na ziemię. Poczuł w
ustach nieprzyjemny smak. Coś jak krew zmieszana z przetrawionym mięsem. Chciał
się unieść, lecz ojciec nie pozwolił mu na to przyciskając go jedną nogą do
ziemi.
- Nieźle. Nie powiem,
że nie. – słychać było, że oddycha szybciej. Castiel przypomniał sobie, że bez
swojego serca Aeternus jest słabszy. Miał nadzieję, że dzięki temu ma szansę.
Nie wiedział, jakie zamiary ma, co do niego ojciec. Co jeśli okaże się za
słaby? Co jeśli to będzie oznaczać, że jest mu nie potrzebny? Czy go zabije?
Nie wiedział nic, więc musiał działać. Skupił się i wyrównał własny oddech.
Aeternus przyglądał mu się uważnie. Zastanawiał się, co jego syn kombinuje tym
razem. Nie musiał długo czekać na odpowiedź. Potężny podmuch powietrze wręcz go
uderzył. Zrobił to z taką siłą, że zwalił go z nóg. Udało się to nie tyle z
powodu siły wiatru, co z efektu zaskoczenia. Król nie spodziewał się, że
chłopak użyje przeciwko niemu innego żywiołu. Jak dotąd myślał, że
chłopak zna tylko sztuczki związane z wodą. Castiel wstał. Tym razem wiedział
dobrze gdzie szukać przeciwnika. Cios mężczyzny po raz pierwszy tej nocy został
zablokowany przez młodego księcia. Na twarz króla wpełzł triumfalny uśmiech,
gdy zobaczył jak jego pięść jest zablokowana przez dłoń chłopaka. To był jego
cel. Lecz musiał jeszcze sprawdzić czy to nie przypadek. Zadawał kolejne ciosy.
Castiel je blokował. Nawet, gdy mężczyzna przyśpieszył chłopak wciąż dawał radę
blokować jego ataki.
- Świetnie.
Jesteś dość szybki. – powiedział król, po czym odskoczył do tyłu. Cofnął się na
dość sporą odległość. Zrobił kilka kroków w bok i podniósł sporych rozmiarów
głaz. Skoczył i będąc dość wysoko nad ziemią rzucił go w Castiela. Chłopak czół,
że coś dużego leci w jego kierunku, lecz nie mógł określić, co to dokładnie
jest. Wiedział, że nie zdąży uciec, więc postanowił to złapać. Chwycił wielki
twardy przedmiot zaciskając przy tym zęby. Czuł jak nogi uginają mu się pod
wpływem ciężaru skały. Teraz już czół, co to jest. Odrzucił głaz w bok. Oddech
znów znacznie mu przyśpieszył.
- Siła średnio.
– stwierdził Aeternus patrząc na poczynania chłopaka.
- Średnio? To
warzyło chyba z tonę! – zaprotestował chłopak.
- Właściwie
półtorej tony. Owszem jak na człowieka to niezwykle dużo. Ale jak na smoka
raczej marnie. To pewnie wpływ genów twojej słabej matki.
- Nie mów o niej
w ten sposób! – Książę poczuł nagły przypływ gniewu.
- Oh. Nie zrozum
mnie źle. Miałem na myśli to, że była ludzką kobietą. A oni z natury są dość
słabi.
- Trzeba było
wybrać kogoś innego.
- Serce nie
sługa.
- Nigdy nie
wierzyłem w bajki. Ta nie stanowi wyjątku.
- Uważasz, że
nic do niej nie czułem?
- Tak. Tak
właśnie uważam. Była tylko narzędziem czyż nie? – sam nie wiedział, czemu to
mówił. Może to złość, którą w sobie tłamsił. Może coś innego. Po prostu musiał
mu to wszystko powiedzieć.
- A niby, jaki
miałbym mieć cel łącząc się z Raven?
- Żyjesz tysiące
lat. Moja matka nie była twoją pierwszą kobietą czyż nie? Nie próbuj
zaprzeczać. O tym legendy też wspominały. Jednak jakoś nigdy nie słyszałem bym
miał rodzeństwo.
- Bo jak dotąd
nie przeżyły. – przerwał mu mówiąc chłodnym tonem. – Z jakiegoś powodu jesteś pierwszym,
który przeżył.
- Smoki nie
odczuwają potrzeby przedłużenia gatunku. Po co ci potomek?
- Nie za dużo
myślisz? – powiedział ostro i w jednej chwili zjawił się przy nim. Zadał cios w
brzuch. Castiel nie był w stanie go zablokować. Upadł na ziemię. Tym razem był
jeszcze silniejszy. Ból przeszył go całego. Zamroczyło go lekko a w uszach
usłyszał szum.
- Wstawaj. –
powiedział krótko mężczyzna. Chłopak nie za dobrze go usłyszał. – To jeszcze
nie koniec. – dodał a chłopak nieudolnie próbował się unieść. Nogi odmawiały mu
posłuszeństwa.
- Może i masz
rację. Trzeba było wybrać kogoś silniejszego. Twoja wytrzymałość jest na tak
niskim poziomie, że aż nie mogę uwierzyć, że jesteś moim potomkiem. – każde
słowo było przesycone pogardą. Castiel znów poczuł złość. Nie był oswojony z
uczuciami. Przez większą część życia prawie nic nie czuł. Stanął na równe nogi
trzymając się jedną ręką za brzuch. Król chciał zadać cios, lecz Castiel go
zablokował. Niestety książę nie wiedział, że taki był jego cel. Zaczął zadawać
mu ciosy z różnych stron zwinnie się przemieszczając. Chłopak był szybki, ale nie
zmieniając pozycji nie był w stanie blokować wszystkiego.
- A myślałem, że
jedynym problemem będzie siła. Jednak ze zwinnością też u ciebie marnie. –
westchnął Aeternus zrezygnowany i zadał mu dość mocny cios otwartą dłonią w
czoło. Spodziewał się, że chłopak upadnie, lecz ten wyginając się do tyłu
stanął na rękach, po czym obracając się kopnął przeciwnika w bok. Stanął z
powrotem na równe nogi.
- A to ciekawe.
– powiedział zdziwiony Król trzymając się za dość mocno bolące miejsce. –
Wygląda na to, że jesteś dość giętki. A skoro i szybkości ci nie brakuje to,
czemu nie jesteś w stanie dotrzymać mi kroku? – Mężczyzna zastanowił się
chwilę. – Dobrze. Koniec na dzisiaj. Zdejmij opaskę. – rozkazał i podszedł
bliżej chłopaka. Castiel zdjął materiał z oczu i spojrzał na ojca. Było ciemno
a burza wciąż szalała. Mimo to widział go doskonale. - Stój spokojnie. Nie rób
ani jednego kroku w tył. – mężczyzna napierał palcem wskazującym na jego czoło
przechylając go coraz bardziej do tyłu. Mimo że robił to powoli chłopak już po
krótkiej chwili runął na ziemię i spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem.
- O co ci
chodzi? – spytał z wyrzutem.
- To był
najzwyczajniejszy test na utrzymanie równowagi. Oblałeś. Ale dzięki temu
znalazłem powód, dla którego pod koniec tak kiepsko ci szło. – zaczął kierować
się w stronę wrót pałacu. – Wracajmy już. Jesteśmy zupełnie przemoczeni. –
stwierdził i machnął ręką dając do zrozumienia, Castielowi że ma za nim
podążać. Chłopak czuł się obolały i zmęczony. Lecz ciągle odczuwał złość. Idąc korytarzem
patrzył na mężczyznę widocznie zdenerwowany.
- Nie
odpowiedziałeś mi na pytanie. – przerwał w końcu ciszę.
- I nie
zamierzam.
- Dlaczego?
- To jeszcze nie
twoja sprawa. Cierpliwości.
- Więc miałem
racje. Masz w tym konkretny cel. – syknął książę. Aeternus tylko wywrócił
oczami.
- Dlaczego tak
potraktowałeś Raven! Gdyby nie ty ona by żyła! – Chłopak był wściekły. Król
słysząc to stanął i spojrzał na chłopaka.
- A widziałeś
kiedykolwiek jej zwłoki? – zapytał mężczyzna akcentując każde słowo i patrzył
na chłopaka wyczekująco. Ten natomiast wyglądał jakby nie wiedział, o co mu
chodzi. Aeternus westchnął zamykając jednocześnie oczy. Złapał młodzieńca za
rękę i zaczął znów prowadzić w podziemia. Castiel czół się nieco
zdezorientowany takim zachowaniem. Co wspólnego z tym dziwnym pytaniem mają
lochy? Bał się zastanawiać nad odpowiedzią pamiętając, co stało się, gdy
ostatnio tam był. Tym razem jednak wybrali jedne z bocznych drzwi. Za nimi
znajdował się długi korytarz. Pochodnie zapalały się, gdy tylko się do nich
zbliżali i gasły, gdy się oddalali. Król szedł szybkim krokiem. Ciągnięty
Castiel niekiedy potykał się o wystające kamienie nierównej posadzki.
- Chciałem powiedzieć ci o wszystkim w odpowiednim momencie,
ale nie.. – mężczyzna przeciągną ostatnie słowo wywracając oczami. – Ty
koniecznie musisz wszystko wiedzieć. Wolałem byś najpierw był gotów, ale
oczywiście ty chcesz natychmiastowych wyjaśnień. – mówił a w jego głosie
słychać było zdenerwowanie. Na końcu korytarza znajdowały się kręte schody w
górę. Po dłuższej chwili dotarli do wrót. – Dobrze, więc. Masz to, czego
chciałeś. - Król lekko, lecz stanowczo
pchnął w ich stronę chłopaka. – Tylko grzecznie zapukaj. – powiedział i
odszedł. Castiel stał wciąż zdezorientowany. Spojrzał na wrota. Podniósł niepewnie
rękę i zapukał.Przeprasza. Matury...
Wybaczcie za aż tak długą nieobecność. Niestety przygotowania do matury jak i sama matura to poważna sprawa.
Pomyślałam że w ramach przeprosin mogę pokazać wam przybliżony wygląd moich postaci.Oczywiście nie umiem aż tak pięknie rysować więc posłużyłam się kreatorem (leń ze mnie wiem).
Link do strony kreatora:
http://www.rinmarugames.com/game/?game_id=392
I tak oto powstała (PRZYBLIŻONA) wersja:
Leily i Castiela.
Anny i Zandera.
i naszych nowych postaci. Oto Lisa i Jack. Pojawią się już niedługo i nieźle namieszają w życiu naszych bohaterów.
Oczywiście dzisiaj pojawi się też nowa część. Postaram się dodawać nowe części co tydzień. (Może częściej?...)
Pomyślałam że w ramach przeprosin mogę pokazać wam przybliżony wygląd moich postaci.Oczywiście nie umiem aż tak pięknie rysować więc posłużyłam się kreatorem (leń ze mnie wiem).
Link do strony kreatora:
http://www.rinmarugames.com/game/?game_id=392
I tak oto powstała (PRZYBLIŻONA) wersja:
Leily i Castiela.
Anny i Zandera.
i naszych nowych postaci. Oto Lisa i Jack. Pojawią się już niedługo i nieźle namieszają w życiu naszych bohaterów.
Oczywiście dzisiaj pojawi się też nowa część. Postaram się dodawać nowe części co tydzień. (Może częściej?...)
Subskrybuj:
Posty (Atom)